niedziela, 28 października 2012

5."Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, co ci się trafi..."

Imprezy są rzeczą jak najbardziej pozytywną, przyjemną etc., nie da się jednak ukryć, że mają swoje negatywne strony, a ściślej mówiąc skutki. Robert Lewandowski już nie raz miał okazję na własnej skórze doświadczyć tzw. "syndromu dnia drugiego".  Koszmarny ból głowy, zawroty w żołądku i to głupie uczucie czarnych dziur w pamięci. Niezliczoną ilość razy obiecywał sobie, że tym razem to już ostatni raz i tyle samo razy bez mrugnięcia okiem łamał to postanowienie. Zwłaszcza od czasu rozstania z narzeczoną. Tak było po prostu łatwiej. Miał tendencję do robienia głupot pod wpływem szalejących we krwi procentów, no bo kto właściwie jej nie ma? Wcześniej kilka lub kilkanaście razy powiedział lub zrobił coś czego później żałował i nauczony tym starał się pilnować. Z resztą Anka nie lubiła kiedy za bardzo imprezował z kumplami. Zawsze po takich balangach chodziła kilka dni wściekła. Miała swoje zasady, które nie do końca rozumiał, ale akceptował. Z chwilą kiedy się wyprowadziła wszystko mu zobojętniało. Przestał się w zasadzie przejmować tym co, gdzie i z kim robi. Tym razem nie było inaczej. Nie pamiętał wiele z poprzedniego wieczoru. Może to i lepiej. Nawet jeżeli zrobił coś głupiego to pewnie nikt nawet nie zauważył, a jeśli, to i tak mu zapomną, po raz kolejny wytłumaczą, że "przecież odreagowuje". Gdyby tylko ta cholerna głowa tak bardzo nie bolała. Co najmniej jakby jakaś piechota urządziła sobie w jego czaszce defiladę. I to z salwami honorowymi.
Wygrzebał się z łóżka, do którego trafił w nie wyjaśnionych okolicznościach i w ogólnie panującym w jego sypialni rozgardiaszu znalazł czarne spodnie dresowe z białym logiem nike. Przeklinał w duchu to mieszkanie i odległość, która dzieliła jego sypialnie od kuchni, tego poranka większą chyba niż dystans między Krakowem a Warszawą. Kiedy w końcu dotarł do swojego celu przeżył spory szok. Elena siedziała na jednym z wysokich krzeseł przy blacie przeglądając jakąś książkę i zajadając jajecznicę, której zapach wywołał u niego zdecydowanie nie przyjemną reakcję żołądka. Postarał się to zignorować i skupił się na postaci dziewczyny. Ubrana w jeansy, niebieską flanelową koszulę z włosami związanymi w luźnego kucyka wyglądała na całkowicie wypoczętą i zadowoloną. Zupełnie jakby nie byli na tej samej imprezie, a ze byli był pewien, bo chociaż zostawił ją chwilę po tym jak weszli co jakiś czas odnajdywał w zebranym tłumie jej sylwetkę i widział, że Kuba z Łukaszem wzięli dziewczynę pod swoje skrzydła podczas gdy on zajął się nowo poznaną blondynką.
-Cześć. - Dziewczyna oderwała się od lektury uśmiechając do niego. - Rannym ptaszkiem to ty nie jesteś. - Cyfrowy zegar na kuchence wskazywał godzinę piętnastą. -Kuba prosił żebyś do niego zadzwonił jak wstaniesz.
- Jasne. - Mruknął siadając na krześle obok i opierając głowę na blacie. - O której wczoraj wróciłaś?
- Dzisiaj. - Uściśliła. - Jakąś godzinę po was.
Was. To słowo uderzyło go co najmniej jakby, ktoś zdzielił go obuchem przez łeb.
- Po nas?
- No po tobie i twojej koleżance. - Wstała zamykając książkę i wyciągając z szafki szklankę. Miał wrażenie, że słyszy w jej głosie drwinę. - Swoją drogą zostawiła coś dla Ciebie.
Podsunęła mu kartonik. Na białej powierzchni odbita była zbyt czerwona szminka poniżej której biegł szereg cyfr i dopisek " zadzwoń misiu". Patrzył tempo w papier łącząc jego treść jedynie z tą zbyt wymalowaną blondynką podczas gdy Elena szukała czegoś w szafkach, które zamykały z się z odgłosem podobnym do wybuchu bomby atomowej.
-Proszę. - Podsunęła mu pod rękę szklankę z białym silnie buzującym płynem. - Szczerze mówiąc to nie najlepiej wyglądasz. Misiu.
Zabrała swoją kawę, książkę i zniknęła mu z oczu.

Szła ulicą starając się nie pomylić drogi. Z jej kiepską orientacją w terenie dotarcie do domu Piszczka stanowiło nie małe wyzwanie, zwłaszcza, że wczorajszego wieczoru pojechała tam z Robertem w nocy taksówką. Właściwie na dzisiejszy dzień też byłby to dobry pomysł, ale zimą rzadko zdarzały się takie słoneczne i przyjemne popołudnia, więc nie mogła sobie odpuścić spaceru. Obiecała Łukaszowi, że pomoże mu jakoś ogarnąć kiepsko wyglądający po wczorajszym wieczorze dom i miała zamiar wywiązać się z tej obietnicy. Poprzedni wieczór z pewnością należał do bardzo udanych. Początkowo chciała zwiać pięć minut po przyjściu, mniej więcej w momencie kiedy Robert zniknął gdzieś w tłumie zostawiając ją samą w salonie pełnym nieźle wstawionych już piłkarzy i przesadnie jej zdaniem pomalowanych panienek. Zanim jednak wcieliła plan ucieczki w życie dwie silne postacie złapały ją pod ręce. Chciała zaprotestować dopóki w jednej z nich nie rozpoznała kapitana reprezentacji Polski.

- Ładnie tak szanowna panno uciekać nie witając się z gospodarzem. - Powiedział drugi po Polsku.
- Nie śmiałabym.
- Od razu lepiej. - Chwycił jej dłoń i jak prawdziwy gentelman dotknął delikatnie wargami.- Łukasz Piszczek, niezmiernie mi miło.
- Elena Skalska. - Dygnęła z uśmiechem dając się wciągnąć w tą zabawę. - Cała przyjemność po mojej stronie.
Później, nawet nie zauważyła kiedy poznała resztę drużyny z Dortmundu. Najbardziej rozbawili ją jasnowłosy Marco Reus, Mario Goetze , którem dosłownie nie zamykały się usta i Mats Hummels, który cały wieczór błagał ją o wybaczenie za to, że przypadkiem oblał ją piwem. Zwykły wypadek, ktoś z tańczących potrącił go kiedy się przedstawiał i połowa zawartości butelki, którą trzymał znalazła się na koszulce Eleny. Pozostałą część imprezy musiała, więc spędzić w zdecydowanie na nią za dużej czarno- żółtej koszulce Łukasza, którą później, kiedy piłkarze jeszcze bardziej się wstawili, ozdobili całą gamą autografów, a Łukasz wspaniałomyślnie ofiarował dziewczynie. Może właśnie to całe zamieszanie, które się wokół niej zrobiło spowodowało, że nie wypiła za wiele. Oczywiście nie miało to wpływu na jej zabawę bo i tak bawiła się świetnie. Doszła do wniosku, że trafiła do małego wariatkowa i jeśli miałaby być ze sobą całkiem szczera, to bardzo jej się to wariatkowo podobało.
Nie przeszkadzało jej nawet to, że Robert od momentu, w którym zostawił ją przy drzwiach kompletnie nie zainteresował się tym jak sobie radzi w nowym towarzystwie, a zamiast tego zajął się jakąś wątpliwie ładną blondyną, chociaż z pewnością dziewczyna nie wywołała u niej przyjemnych uczuć, ani w czasie imprezy, ani rano kiedy spotkała ją owiniętą jedynie ręcznikiem w momencie kiedy wyszła rano do łazienki.
- Cześć. - Stwierdziła z uśmiechem kiedy wreszcie dotarła do celu a Łukasz otworzył jej drzwi. - Ekipa ratunkowo - sprzątająca do usług.
- Jezu, Elena. Z nieba mi spadłaś - Wpuścił ją do mieszkania. - Jakby Ewa to zobaczyła do końca świata spałbym w salonie.
Na kanapie w centrum całego bałaganu siedział już Kuba Błaszczykowski.
- No to panowie, do dzieła.

Czas leciał nieubłaganie i zanim się obejrzała przyszedł dzień, którego perspektywa od przyjazdu do Dortmundu spędzała jej sen z powiek. Ostatnie trzy dni spędziła w towarzystwie chłopaków i może dlatego minęły one tak szybko. Niestety przyjechała tu w konkretnym celu i wreszcie nadszedł czas na jego realizację. Stała przed wysokim oszklonym biurowcem w dłoni trzymając teczkę ze swoimi projektami, rysunkami i sporą ilością dokumentów, które były niezbędne do rozpoczęcia stażu, jak skierowanie z uczelni czy karta z opisem przebiegu studiów. "Raz kozie śmierć" pomyślała i weszła.

- Dzień dobry. - Powiedziała do starszego pana siedzącego za wysokim biurkiem. -  Przyszłam do pracowni architektonicznej Tizita.
- Dziesiąte piętro. - Podał jej plakietkę z logiem firmy i słowem gość po czym wrócił do swoich wcześniejszych zajęć. Na trzęsących się nogach weszła do windy i wcisnęła guzik, który natychmiast rozświetlił się na niebiesko.
Nikt nie zauważył tego, że przyszedł ktoś obcy. Wszyscy biegali w tę i z powrotem zajęci swoją codzienną pracą. Podeszła do jakiejś kobiety, która akurat stała w pobliżu.
- Przepraszam, ja w sprawie stażu...
- Proszę wysłać podanie i dokumenty, ktoś się z panią skontaktuje. - Odpowiedziała nawet na nią nie spoglądając i zajęła się rozmową przez telefon.
- Ty jesteś Elena prawda? - Kiedy już straciła nadzieję, podeszła do niej dziewczyna. Na pierwszy rzut oka niewiele starsza od Skalskiej.
- Tak. - Potwierdziła. - Miałam się tu dziś zgłosić.
- Wiem. - Uśmiechnęła się dziewczyna. - Chodź, Meg już na Ciebie czeka.
- Meg?
- Twoja bezpośrednia przełożona, opiekunka. Nazywaj to jak chcesz. To ona będzie Cię na koniec opiniować.
- Myślałam, że Tiz...
- Szef? - Dziewczyna wyglądała na rozbawioną. - On się nie zajmuje stażystami. Ja sama widziałam go może raz. Meg to jego prawa ręka...
- Sophie! Co z moimi materiałami?
Znikąd wyrosła przed nimi wysoka, ubrana w idealnie dopasowaną czarną garsonkę kobieta. Gdyby Elena miała pięć lat i czytywała jeszcze bajki z pewnością ją wybrałaby jak ucieleśnienie jednej ze złych sióstr kopciuszka.
- Już prawie gotowe. - Wytłumaczyła się jej towarzyszka. - To jest nasza nowa stażystka.
- Tak pamiętam. - Zajrzała w jakieś swoje notatki. - Marta.
- Elena. Elena Skalska. - Poprawiła ją szatynka. - W zastępstwie.
- Ach tak. Zapomniałam o tym całym zamieszaniu, które pani koleżanka tu wywołała.
 Przewróciła oczami i zmierzyła dziewczynę dokładnie wzrokiem. Elena poczuła się pod tym spojrzeniem wyjątkowo źle. Nie lubiła eleganckich ubrań. Pamiętała jaką batalię musiała toczyć z samą sobą kiedy przychodziło jej ubrać czarną spódnicę, białą bluzkę i buty na obcasie na jakiś egzamin. Dziś zdobyła się tylko na granatowy żakiet i płaskie kozaki. Wydawało się jej to całkiem eleganckim połączeniem, ale w porównaniu z Meg nie wypadała za dobrze.
- Cóż. Zapraszam Cię w takim razie do mnie Eleno. - Otworzyła przed nią drzwi do swojego biura. - A i Sophie, proszę pospiesz się z tymi wycenami.

Przebrnęła przez to. Nie wiedziała do końca jak, ale jakimś cudem nie dała się tak całkiem zjeść nerwom. W prawdzie jej szefowa nie wyglądała na zbyt przyjemną, ale tym nie chciała się na razie za bardzo przejmować. Odbyła z Meg krótką rozmowę z której dowiedziała się, że będzie jej asystentką cokolwiek to miało znaczyć. Dostała nawet swoje biurko, obok Sophie, która przynajmniej na pierwszy rzut oka wydawała się być całkiem miłą osobą.

Po tym pełnym wrażeń dniu jedyną rzeczą na jaką miała ochotę była wygodna kanapa, kubek kawy i jakiś durny film. W mieszkaniu nie było nikogo. Z resztą Robert i reszta wrócili już po przerwie świątecznej do treningów i nie spodziewała się jego powrotu zbyt wcześnie. Przygotowała wszystko i już miała rozsiąść się przed telewizorem kiedy jej uwagę przykuło leżące obok schodów pudło. Rano z pewnością go tam nie było. Wiedziona wrodzoną ciekawością podeszła i podniosła kartonową przykrywkę. Na samym wierzchu leżało zdjęcie. Dwójka zakochanych, szczęśliwych ludzi. Bez problemu rozpoznała w jednej z postaci Roberta, chociaż na tym zdjęciu był inny. Trochę młodszy, ale nie to było główną różnicą. Na tym zdjęciu był szczęśliwy, uśmiechał się tak promiennie, że nie sposób było w to wątpić. Ona poznała innego Lewandowskiego. Pochmurnego, zamyślonego i w jakiś chory sposób całkowicie zobojętnionego. Miała wrażenie, że z chłopakiem ze zdjęcia zdecydowanie łatwiej byłoby jej się dogadać.
W zamku zachrzęściły klucze, a ona aż podskoczyła. Upuściła ramkę na leżące niżej w pudle ubrania i w ekspresowym tempie wróciła na kanapę. Drzwi otworzyły się dokładnie w momencie w którym włączyła telewizor.
- Cześć. - Powiedziała jakby nigdy nic. - Jak minął dzień?
Przez chwilę przyglądał się jej dziwnie, ale w końcu zdobył się na niewyraźny uśmiech.
- W porządku. - Odpowiedział odkładając torbę na podłogę. - A tobie?
- Dobrze.
O tak. Uwielbiała te ich bogate konwersacje.


----------------------------------------------------------------


Ehh...coś wyszło chociaż sama nie wiem czy jestem z tego rozdziału zadowolona. Mam mieszane uczucia.

Biję się w piersi i padam na kolana błagając o wybaczenie, ale mój komputer już trzeci tydzień siedzi w serwisie dlatego mam utrudniony dostęp i dodawanie komentarzy u was. Proszę o wyrozumiałość. Powinnam go odebrać we wtorek i wtedy nadrobię co mam do nadrobienia, uzupełnię linki i zrobię wszystko co mam zrobić.
A tymczasem do następnej kochane:)


niedziela, 14 października 2012

4. "Poza tym, czy tego chcemy czy nie, zawsze na coś czekamy"...



Kawa jest jedną z używek bez których dzisiejsza cywilizacja nie mogłaby się obejść, mimo, że całkowicie legalna kofeina uzależnia, może nawet bardziej niż inne specyfiki. Elena padła jej ofiarą na początku studiów i od tego czasu nie wyobrażała sobie poranka bez kubka czarnego napoju. Z tego właśnie powodu dziękowała w duchu, że chociaż to znalazła w szafce kuchennej Roberta. W lodówce poza światłem znajdowały się jedynie dwa piwa i słoik musztardy, czyli z pewnością nic co nadawałoby się na śniadanie. Kawa musiała na razie wystarczyć. Nie miała pojęcia o której jej współlokator wyszedł, znalazła jedynie kartkę na lodówce, która informowała, że ma parę spraw do załatwienia i komplet kluczy do mieszkania leżący na szafce obok. Dobre i to, bo po wczorajszej podróży miała wrażenie że Robert zamierza ją totalnie ignorować. Wpatrywała się w ciemny płyn wypełniający kubek, powoli mieszając w nim łyżeczką. Dawno nie była tak sceptycznie nastawiona do wszystkiego jak właśnie dziś – pierwszego poranka w Dortmundzie. Przez moment miała ochotę zamówić bilet i wieczornym pociągiem wrócić do Poznania.  Lawendowe ściany i jasne, aż pachnące nowością meble pokoju, w którym się obudziła - jej tymczasowego pokoju, który dotychczas był jednym z gościnnych – współgrały ze sobą idealnie, ale nie tworzyły klimatu, który kochała w swoim rodzinnym domu. Brakowało jej zdjęć, starych pluszaków i parapetu obłożonego poduszkami na którym potrafiła spędzać całe godziny ze szkicownikiem w ręce. Całe mieszkanie wydawało jej się takie bez życia. Duży, dwupoziomowy apartament z pewnością był urządzany przez fachowca, który postawił na nowoczesność.  Schodząc do kuchni obejrzała cały dokładnie. Drzwi naprzeciwko jej pokoju prowadziły do łazienki – przestronnego czarno-białego pomieszczenia, w którym najwięcej miejsca zajmowała wanna rogowa.  Z łazienką sąsiadował pokój Roberta, który wnioskując po wczorajszym zachowaniu, stanowił strefę zakazaną. Ostatnie drzwi prowadziły do drugiego – zdecydowania mniejszego niż ten który dostała pokoju gościnnego.  Dalej znajdowało się coś w rodzaju mini tarasu, z którego można było obserwować salon i lekko zataczające łuk by spotkać się ze ścianą salonu ciemne schody. Chyba najbardziej urzekły ją małe lampki zamontowane ponad każdym stopniem, które rzucały delikatne światło na jej bose stopy kiedy schodziła do przestronnego salonu z dużym aneksem kuchennym. Grafitowe ściany z rzuconymi w niektórych miejscach akcentami białego, czarne skórzane meble, duży plazmowy telewizor i zasłonięte żaluzją drzwi na taras. Mimo, że mieszkanie było niezaprzeczalnie piękne brakowało jakichś obrazków, bibelotów, które nadałyby mu charakter.  Nie mogła zaprzeczyć, że już tęskniła za poznańskim domem i tymi specyficznymi kłótniami rodziców przy śniadaniu. Zawsze zastanawiało ją jak dwójka tak różniących się ludzi może być tak zgraną parą. Mimo, że kłócili się niemal codziennie od ćwierć wieku niezmiennie kochali się i wspierali. Jej nastrój dodatkowo pogarszał lęk przed stażem. W fazie planów z pewnością było to ekscytujące, ale im bliżej był początek tym bardziej bała się, że sobie nie poradzi. Do tego wszystkiego dochodziło jeszcze negatywne nastawienie Roberta. Nie była pewna czy kierowane wyłącznie do niej czy do całego świata, ale z pewnością nie umilające wyjazdu.
Chrzęst kluczy w zamku „obudził” ją z tych wszystkich myśli.  Wzięła kubek gotowa stawić czoła swojemu gospodarzowi, ale mężczyzna, który mocował się, próbując wyjąć klucz z zamka w nawet najmniejszym stopniu nie przypominał Roberta. Był niższy, miał jasne włosy i oczy. Zobaczył ją dopiero po dłuższej chwili i stanął jak wryty we wciąż otwartych drzwiach.  Obejrzał się nerwowo zerkając na złoty numerek czternaście przytwierdzony do dębowej płyty i znowu wrócił wzrokiem do niej.
- Przepraszam. – Zaczął chcąc przerwać niezręczną ciszę. – Nie wiedziałem, że ktoś tu będzie.
- Też tu mieszkasz? – Zapytała patrząc na plik kluczy w ręce gościa. –Robert nic nie mówił.
- Nie. Boże broń. Mieszkać z Lewym.  – Skrzywił się teatralnie. – Jesteśmy przyjaciółmi, a jak wyjeżdża to zaglądam tu raz na czas żeby podlać kwiatki i nakarmić rybki.
Obejrzała się. Musiał naprawdę gorliwie wykonywać przysługę obiecaną przyjacielowi, bo kilka kwiatków, które mogła zobaczyć z tego miejsca wyglądało jakby miały zdecydowanie za dużo wody.
-Trochę je przelałeś. - Stwierdziła ze śmiechem. - Ale będą żyć. - Dodała natychmiast widząc strach w jego oczach.
- Nie bardzo się na tym znam - przyznał. - A tak w ogóle my tu gadu-gadu o kwiatkach, a ja zapomniałem o dobrych manierach i nawet się nie przedstawiłem. -Podszedł wyciągając w jej kierunku rękę. - Kuba.
- Elena, bardzo mi miło. - Do jej odpowiedzi przyłączył się brzuch, który najwyraźniej uznał, ze godzina jedenasta jest już idealną porą żeby coś zjeść. - Przepraszam, ale lodówka jest trochę pusta i jeszcze nie zdążyłam iść do sklepu.
- Cały Lewy. Zostawiać gościa samego sobie to bardzo w jego stylu ostatnio. - Stwierdził blondyn. - W takim razie ja pobawię się w gospodarza i zabiorę Cię na śniadanie, pasuje?
Miała świadomość, że poznała Kubę dopiero pięć minut temu, ale od pierwszej z tych pięciu minut wydał jej się niezwykle sympatyczny, a żołądek zaczynał przywierać jej do kręgosłupa więc ostatecznie poprosiła o chwilę czasu, żeby zamienić spodnie dresowe w których spała na coś normalnego i razem z nowym znajomym opuściła mieszkanie.

Czasami, na drodze spotyka się ludzi z którymi rozumie się właściwie bez słów, i mimo,  że zna się ich dopiero chwilę, tematów do rozmowy nie brakuje. Kuba Błaszczykowski był jedną z niewielu osób, w stosunku do których Elena miała takie odczucia. Zjedli razem znakomite tosty francuskie w małej restauracji zlokalizowanej na parterze bloku na przeciwko tego, w którym obecnie mieszkała. Poprzedniego wieczoru nie miała właściwie czasu, żeby rozejrzeć się po okolicy, z resztą korki na autostradzie spowodowały, że dotarli na miejsce kilka minut po dwudziestej drugiej, a zmęczona jazdą dziewczyna marzyła jedynie o ciepłym łóżku. Teraz natomiast Kuba zadbał o to, żeby pokazać jej strzeżone osiedle, i punkty niezbędne na co dzień jak sklep spożywczy czy mała piekarnia. W ciągu godziny, którą spędzili na jedzeniu śniadania dowiedziała się, że Błaszczykowski razem z żoną i córką mieszka w domu kilka ulic dalej, posłuchała trochę o jego zamiłowaniu do piłki, a sama wytłumaczyła mu kim jest i skąd właściwie wzięła się w mieszkaniu Roberta. Wracając wstąpili do sklepu i Elena zrobiła podstawowe zakupy.
- Musisz jeszcze poznać Piszcza. - Stwierdził Kuba, kiedy stali przed drzwiami, a ona szukała kluczy w torebce. - Nie znam drugiego takiego kawalarza. Z resztą czekaj. Łukasz wspominał coś o imprezie dla chłopaków z klubu dziś wieczorem. Może wpadniesz?
- Jasne.
Drzwi stanęły przed nimi otworem zanim zdążyła je otworzyć.
- Robert! Tęskniłem misiu. - Błaszczykowski poklepał kumpla po plecach. - Czemu nie mówiłeś, że wracasz wcześniej?
- Tak wyszło. - Stwierdził Lewandowski bez entuzjazmu. - Dobrze Cię widzieć stary.
Elena minęła ich kierując się ze swoją siatką do kuchni. Poukładała na pustych wciąż pułkach zakupy podczas gdy chłopaki rozsiedli się w salonie.
- Przepraszam, że tak Cię zostawiłem. - Odezwał się Lewandowski. W pierwszej chwili zastanawiała się  do kogo mówi, dopiero kiedy podniosła głowę z nad siatki zobaczyła, że patrzy na nią. - Dobrze, że Kuba jest bardziej ogarnięty niż ja.
Błaszczykowski wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Miała wrażenie, że nastawienie Roberta uległo poprawie. Wciąż widać było, że coś go gryzie, ale chyba uznał, że wyładowywanie się na otoczeniu nic mu nie da.
- Nie ma sprawy. - Odpowiedziała z uśmiechem. - Jakoś daliśmy sobie radę.
Kolejne kilka godzin spędziła w towarzystwie obu piłkarzy, którzy z dziecinną wręcz pasją zabrali się za grę w fifę. Śmiała się pod nosem widząc ich zaangażowanie, aż w końcu postanowiła ulotnić się do siebie i zadzwonić do Polski.
- Pamiętaj, że idziesz dziś z nami do Łukasza. - Rzucił jeszcze Kuba kiedy była już na schodach.
- Tak jest kapitanie. - Zasalutowała i pobiegła do siebie.

Dwie godziny spędziła przy telefonie rozmawiając najpierw z mamą, która solidnie ochrzaniła ją za to, że nie zadzwoniła wcześniej, w czasie kiedy jej rodzicielka odchodziła od zmysłów czy wszystko jest w porządku. Kiedy już ją uspokoiła i przeprosiła po raz kolejny musiała wysłuchać kazania na temat tego co ma robić, a czego nie. Po rozmowie z mamą przyszła pora na telefon do Kuby. Ten w przeciwieństwie do jej mamy nawet nie zauważył, że powinna zadzwonić, bo ufał Robertowi i wiedział, że dowiezie jego narzeczoną w całości. Ostatni telefon wykonała do Marty głównie po to, żeby zweryfikować jeszcze raz informacje na temat stażu i upewnić się, że wszystko wie. Kiedy wreszcie skończyła, zorientowała się, że jest już prawie dwudziesta i że chyba najwyższy czas zbierać się na imprezę. Jeśli miałaby być ze sobą szczera to okropnie nie chciało jej się nigdzie ruszać, ale powiedziała już że pójdzie i głupio byłoby się nagle wycofać. Postawiła na prostotę. Jeansy, bokserka i ukochane trampki. Swoje długie włosy zostawiła naturalnie pofalowane. Kiedy zeszła na dół Robert siedział na kanapie przed telewizorem i najwyraźniej na nią czekał.
- Idziemy?
- Jasne. - Uśmiechnął się, ale wciąż nie widziała w tym jego uśmiechu szczerości.

Obszerny salon wypełniał zapach piwa i dymu papierosowego. Łukasz Piszczek korzystał z chwilowej nieobecności  żony, która wyjechała do swojej matki i postanowił zorganizować imprezę dla kumpli z Borussii. Jak zwykle w takich wypadkach poza ludźmi, których znał co chwila migała mu jakaś nieznana twarz i stopniowo zaczynał się zastanawiać czy to był dobry pomysł.
- Stary, impreza pierwsza klasa. - Marco Reus poklepał go po plecach znikając po chwili w tłumie z jakąś dziewczyną.
- Napij się. - Nie wiadomo skąd pojawił się koło niego Błaszczykowski i podał mu butelkę piwa. - I tak tego nie ogarniesz.
- Pewnie masz rację.- Przytaknął. - Ale te wszystkie ukochane wazony Ewy. Jak, któryś rozbiją to będę trupem. - Wziął spory łyk z podanej przez przyjaciela butelki. - A co z naszym kochanym Robertem?
- Wrócił. - Odpowiedział Kuba. - Ale dalej jest zły na cały świat. - Łukasz doskonale wiedział o co chodzi. Od momentu kiedy narzeczona Robert wyprowadziła się, kończąc definitywnie ich związek Lewandowski zmienił się i to zdecydowanie nie na lepsze.
- O wilku mowa. - Powiedział Kuba. Łukasz podążył za jego wzrokiem i zobaczył drugiego przyjaciela w towarzystwie ładnej brunetki.
- A to kto? - Zapytał nie kojarząc kompletnie dziewczyny.
- To mój drogi przyjacielu, albo jest nasze i jego wybawienie, albo nowe kłopoty.

-------------------------------------------

No i udało się. Mimo zepsutego komputera jakoś napisałam. Sama nie wiem, ocenę pozostawiam wam.
Postaram się jak najszybciej nadrobić to co mam do nadrobienia u was.
Do następnej:)

sobota, 13 października 2012

3."Zmiany to proces, poprzez który przyszłość wchodzi w nasze życie"

Elena siedziała w pokoju Kuby na swoim ulubionym fotelu pod oknem, z nogami przerzuconymi przez jeden z podłokietników. W ręce trzymała podkładkę z czystą kartką papieru i ołówek. Rysowała chyba od zawsze, a przynajmniej nie była wstanie przypomnieć sobie czasu kiedy tego nie robiła. Nigdy właściwe nie zastanawiała się nad tym dlaczego, po prostu kochała to robić. Zaczynała jak wszyscy - od domków, uśmiechniętych słoneczek i ludzików z patykowatymi rękami.Dopiero w szkole podstawowej nauczycielka plastyki zasugerowała żeby Elenę zapisać na jakiś kurs rysunku. Tak mniej więcej się to zaczęło, później liceum plastyczne, konkursy, w których rachubie dawno się pogubiła a wreszcie architektura krajobrazu. Początkowo planowała stricte artystyczne studia na ASP, ale za namową Marty zapisała się na architekturę i nigdy nie żałowała tego wyboru. Rysowanie było dla niej najlepszym sposobem, żeby się odprężyć i zabić nudę. Siedziała sama bo Kuba pojechał odwieźć do hotelu Roberta i jej przyjaciółkę do domu.Cała trójka siedziała jeszcze długo po tym jak Elena poszła się położyć. Oczywistą sprawą było, że żadne z nich nie jest za bardzo w stanie, żeby prowadzić samochód, biorąc pod uwagę, że każdy coś pił, więc ostatecznie Kuba pościelił Marcie łóżko w pokoju swojej młodszej siostry, a Lewemu dostała się kanapa w salonie. Rano ( o ile rankiem można nazwać godzinę trzynastą) Robert wciąż nie był w najlepszym stanie, więc jego samochód razem z właścicielem odwiozła Marta, którą Kuba miał później odwieźć do niej do domu.  Elena została, więc sama z mamą Kuby, która po raz kolejny próbowała ją przekonać do swoich pomysłów na wesele. Uwielbiała swoją przyszłą teściową, ale z jakichś przyczyn pomysły pani Wilk, na organizację wesela, „tak jak zawsze robili wszyscy w rodzinie” nie do końca jej się podobały. Po pierwsze przerażała ją perspektywa dwustu pięćdziesięciu osób, a tyle mniej więcej wychodziło kiedy jej mama z mamą Kuby przeliczyły wszystkie ciotki, wujków i kuzynostwo do piątej linii pokrewieństwa włącznie. Większości z tych ludzi w życiu nie widziała na oczy, a ich obecność na ślubie nie była jej w żaden sposób do szczęścia potrzebna. Drugą kwestią było miejsce. Od miesiąca pani Wilk próbowała przeforsować swoje zdanie i zmusić młodych narzeczonych do zarezerwowania obszernego terenu nad jeziorem na plenerową imprezę.  Elena nie miała serca powiedzieć jej, że już upatrzyła sobie śliczny mały dworek pod Poznaniem, który wydawał się jej wręcz idealny, ale właśnie na małe przyjęcie, więc póki co odwlekała wszystko mówiąc,że mają jeszcze na to czas. W końcu uciekła jej do pokoju Kuby i spędziła sama nieco ponad godzinę. Nie lubiła rysować konkretnych, ułożonych rzeczy wolała to, co po prostu przyszło jej wdanym momencie do głowy. Z pamięci - twarze przyjaciół, jakieś krajobrazy, które gdzieś po drodze rzuciły jej się w oczy. Prawie skończyła kiedy usłyszała charakterystyczne skrzypnięcie. „Trzeci stopień od góry, tata Kuby już dawno miał go naprawić” - pomyślała i schowała kartkę z rysunkiem do wystającego z torebki zeszytu. W tym samym momencie do pokoju wszedł jej narzeczony. Uśmiechnęła się i pozwoliła pocałować na przywitanie.
- Nie zanudziłaś się? – Uśmiechnął się siadając na oparciu.
- Nie. –Stwierdziła. – Ale błagam nie zostawiaj mnie nigdy więcej na pastwę twojej mamy. – Kuba zaśmiał się czytając jej przez ramię. Pod kartką którą schowała do torebki była inna, zapisana kolumną nazwisk. – Kazała mi spisać listę gości,którą obiecała, że później zweryfikuje.
- Stresuje się tym chyba bardziej niż my. – Kuba przeniósł się i teraz rozsiadał się na drugim fotelu. – W końcu wesele pierworodnego.
- Chcesz znać moje zdanie? – Zapytała, a on w odpowiedzi uniósł brwi. –Myślę, że pół roku to jeszcze dużo czasu i można się wszystkim powoli zająć, a nie panikować.
-Może. –Przyznał jej rację.
Po głosie wyczuła, że chce jej o czymś powiedzieć, tylko nie wie jak się do tego zabrać.
- Co jest?
-Zastanawiam się czy nie chciałabyś mi o czymś powiedzieć.
Serce podeszło jej do gardła. Robert mu powiedział. Wiedziała doskonale, że Kuba nie lubił kiedy ukrywało się przed nim takie rzeczy. Zawsze mówił jej wtedy, że mu nie ufa, a zaufanie to przecież podstawa. Przesadzał, ale przyzwyczaiła się do tego. Każdy ma jakieś swoje dziwactwa. „A niech cię cholera Lewandowski.”-pomyślała.
-  Właściwie to chciałam, ale jakoś nie było okazji. – Wytłumaczyła. – A to przecież nic istotnego.
- Tak myślisz? – Świdrował ją wzrokiem, ale nie wyglądał na złego.
- No tak…
- Kwestia twojej przyszłości kochanie jest bardzo ważna. – Przyszłości? Patrzyła na niego zdziwiona nie wiedząc o co mu chodzi. – Myślę, że powinnaś jechać na ten staż.
Staż! No tak.Kompletnie zapomniała o propozycji Marty. Tyle się po drodze wydarzyło.
- Skąd ty to wiesz?
-Rozmawiałem z Martą.  – Wyjaśnił rzeczowo. Nie do końca spodobało się jej, że przyjaciółka za plecami spiskuje z jej narzeczonym.– Mówiła, żebym Cię przekonał. Nie chce tego miejsca oddawać byle komu.
- Wiem. –Przyznała. – Ale mamy na głowie teraz planowanie wesela, inne sprawy. –Wyliczyła. – Nie wiem czy wyjazd do Niemiec na parę miesięcy to w chwili obecnej najlepszy pomysł.
- A ja myślę, że jest świetny. – Była totalnie zaskoczona. Co jak co, ale myślała, że będzie całkowicie przeciwko temu wyjazdowi. – To naprawdę duża szansa. Pomyśl ile się nauczysz i jaki będziesz miała po stażu tam start w branży. – Racja,racja, racja…miał rację, ale wciąż w jakiś sposób się wahała.
- Musiałabym poszukać tam jakiegoś mieszkania. I pewnie zaraz się tam gdzieś pogubię. – Nie zmyślała. Od zawsze miała fatalną orientację w terenie i potrafiła się kiedyś zgubić dwie ulice od domu. W Dortmundzie z pewnością przepadnie już pierwszego dnia niczym przysłowiowa igła w stogu siana.
- Już o tym myślałem. – Uśmiechnął się z tryumfem osoby, która przygotowana jest doskonale do odparcia wszelkich argumentów. – Robert ma u mnie, powiedzmy koleżeński dług i obiecał mi, że w zamian zaopiekuje się tam Tobą. Ma całkiem duże nowe mieszkanie i nie ma najmniejszego problemu, żebyś podnajęła u niego pokój.
- Czy jest coś czego nie zaplanowałeś? – Uśmiechnęła się chociaż średnio podobała jej się ta perspektywa. Jakoś mimo wszystko miała po stłuczce dziwny dystans do Lewandowskiego. – Tak bardzo chcesz się mnie pozbyć?
Kuba wstał ze swojego fotela i podszedł do niej kucając na ziemi i łapiąc ją za rękę.
- Żartujesz?– Zapytał i popatrzył jej w oczy. – Nie wiem jak wytrzymam tu bez ciebie prawie pół roku, ale nie chce być egoistą. Głupotą byłoby zmarnować taką okazję. Moja i twoja mama zajmą się przygotowaniami. – Otworzyła usta, ale natychmiast przyłożył do nich palec. – I obiecuję, że nie będzie żadnej imprezy plenerowej z setkami ludzi.
Musiała się zaśmiać.
- Jesteś kochany wiesz?
Zamiast odpowiedzieć pocałował ją czule. Musiała się zgodzić.

Czasami wydaje się, że można coś zaplanować, wybiec w przyszłość o kilka miesięcy i ustalić scenariusz swojego życia. Tymczasem, nagle okazuje się, że życie ma to w nosie i zaplanowało coś zupełnie innego. Elena miała tylko dziesięć dni żeby oswoić się z perspektywą wyjazdu do Dortmundu, przygotować wszystko co będzie jej tam potrzebne i załatwić to co musiała załatwić osobiście w Polsce. Staż miała zacząć dwudziestego trzeciego stycznia, ale jako że miała mieszkać u Roberta musiała wyjechać z nim już dwudziestego. Cały ten czas spędziła całkowicie zabiegana, a i tak nie była na sto procent pewna, że załatwiła wszystko kiedy stała z dwoma dużymi walizkami w przedpokoju i słuchała po raz trzydziesty czwarty tych samych rad mamy, które ogólnie sprowadzały się do tego, że ma na siebie uważać, jeść normalne obiady i nie włóczyć się sama nocami.  Posłusznie kiwała głową, w duchu śmiejąc się,że mama wciąż ma ją za pięciolatkę, której trzeba w każdej sprawie pilnować. W końcu, mniej więcej w połowie trzydziestej piątej wyliczanki usłyszała jak na podjazd zajechał samochód, a chwilę później w przedpokoju zjawił się Kuba w towarzystwie Roberta. Pomogli jej zabrać walizki, które wpakowali do bagażnika samochodu Lewego, w czasie gdy ona żegnała się ostatni raz z mamą. Kiedy w końcu zapewniła ją też któryś już raz, że nic jej się nie stanie przyszła pora na pożegnanie z Kubą.
- Uważaj…
- Błagam,chociaż Ty… - Uśmiechnęła się zatykając narzeczonemu usta ręką, bo najwyraźniej miał plan powtórzyć słowa jej mamy. – Mam o siebie dbać, jeść i tak dalej.
- Dokładnie.– Objął ją w talii. – Poza tym masz też maksymalnie wykorzystać ten staż i dobrze się bawić. – Ta wersja bardziej jej się podobała.  – Masz dzwonić i pisać, kiedy coś się będzie działo i bez powodu jasne?
- Jak słońce. – Skinęła głową. –Puścisz mnie?
- Już?
Spojrzała w stronę Roberta, który siedział za kierownicą stukając palcami w jej gładką czarną powierzchnię. Najwyraźniej zaczynał się niecierpliwić.
- Będę tęsknić.
Przywarła wargami do jego.

Jechali w kompletnej ciszy już trzecią godzinę. Krajobraz za oknem niewiele jej mówiły, a o tym, że przekroczyli granice dowiedziała się dopiero kiedy operator przysłał jej wiadomość ze szczegółowym wykazem cen rozmów i smsów. Robert wydawał się być całkowicie skupiony na jeździe, a ją cisza zaczynała pomału coraz bardziej denerwować. Skończyła już czytać, zaczętą jeszcze w Polsce książkę, zdążyła też przesłuchać playliste w odtwarzaczu mp3, który towarzyszył jej od czasów liceum i przejść dwie gry, których istnienia w telefonie do dnia dzisiejszego nie odnotowała. W końcu, kiedy zaczęła przysypiać usłyszała charakterystyczne„klikanie” kierunkowskazu i zobaczyła, że zatrzymują się na stacji benzynowej.Wysiadła równocześnie z Robertem, który poinformował ją o dziesięciominutowym postoju. Dochodziła siedemnasta i jak przystało na zimę wszędzie panowała już ciemność. Na szczęście w toalecie, do której natychmiast się udała nie było właściwie nikogo i już po pięciu minutach wróciła do samochodu. Lewandowski wrócił zaraz po niej z dwoma dużymi kubkami.
- Proszę. –Powiedział podając jej jeden. Po zapachu rozpoznała że w środku jest kawa. –Przyda Ci się, jeszcze drugie tyle przed nami.
- No proszę.– Stwierdziła biorąc kubek i otaczając go dłońmi, które natychmiast przeszyło przyjemne ciepło. – Jednak umiesz się odezwać.
- Powiedzmy,że nie chcę znowu skierować kogoś do szpitala. – Stwierdził uśmiechając się,ale jakoś tak nie do końca szczerze. – W końcu w ogóle nie powinni mi dać prawa jazdy prawda?
Spuściła głowę.Po dłuższym przemyśleniu było jej jednak głupio, że za bardzo naskoczyła na niego w szpitalu. Wyglądało na to, że to jednak koniec tej dyskusji. Skupiła wzrok na kubku z kawą kiedy wyjechali z powrotem na autostradę myśląc, że zapowiada się ciekawe pół roku.

2. "Nie istnieje coś takiego jak przypadek w przebiegu spraw ludzkich..."

Czuła, że coś jest nie tak zanim zdążyła otworzyć oczy. Nie dość, że z każdej strony otaczał ją zapach czystości i to nie ten domowy, zwyczajny po sobotnich porządkach zapach kwiatowego płynu ajax, którego zawsze używały z mamą, a sterylny kojarzący się z silnymi środkami dezynfekującymi. Do tego coś kuło ją w okolicy przegubu. Kilka sekund wystarczyło, żeby połączyć te elementy, a kiedy to zrobiła momentalnie cofnęła rękę.Wszystko tylko nie igła. Otworzyła oczy, w które natychmiast uderzyły jasne światła odbite dodatkowo przez białe ściany
- Nie.
- Spokojnie kochanie. - Pielęgniarka delikatnie, ale szybko przyciągnęła z powrotem jej rękę. - To nic strasznego.
- Gdzie...- Ugryzła się w język. Pytanie z jakiegoś kiepskiego filmu. W szpitalu. Odpowiedź była oczywista, bardziej interesowała ją inna kwestia. - Co się stało?
- Miałaś wypadek. - Kobieta wbiła igłę wenflonu w jej żyłę. Elena skrzywiła się, ale nie krzyknęła.- Właściwie stłuczkę. - Mówiła do niej, ale zajmowała się ustawianiem właściwego przepływu kroplówki. – Lekarz za moment wszystko Ci wyjaśni.
Zabrała tackę i bez dalszych wyjaśnień wyszła. Najwyraźniej nie była zadowolona, że przerwano jej drzemkę podczas nocnego dyżuru. Zegarek na ręce Eleny wskazywał godzinę dwudziestą drugą piętnaście. Wynikało z tego, że straciła przytomność na niecałe dwie godziny. Powoli zaczynała sobie wszystko przypominać. Fatalne warunki na drodze i te jasne światła z naprzeciwka.
-Wyniki są w porządku, ale pana też wolałbym przytrzymać do jutra na obserwacji.
Jej rozmyślania przerwał głos, a chwilę później w drzwiach sali stanął mężczyzna po pięćdziesiątce w białym fartuchu i znacznie od niego młodszy w sportowej bluzie z plastrem przyklejonym w okolicy skroni.
-Oczywiście mogę spróbować zapewnić panu lepsze warunki. Może jakaś izolatka.
- Nie ma takiej potrzeby, panie doktorze.
W tym momencie właśnie młodszy z mężczyzn zorientował się, że Elena na nich patrzy.Wyraźnie zmieszany spuścił wzrok.
-Doskonale. - Lekarz uśmiechnął się podchodząc do niej i zaciskając place na nadgarstku szatynki. - Jak się nazywasz?
- Elena Skalska. - Odpowiedziała natychmiast
- A urodziłaś się? - Teraz dla odmiany zaczął jej świecić latareczką w oczy.
-Dziesiątego listopada 1989 roku.
- Świetnie.- Zgasił latarkę. - Wyniki w porządku, pamięć i funkcje źrenic też. -Pozaznaczał coś w karcie. - Myślę, że po porannym obchodzie z czystym sumieniem będę mógł Cię wypuścić do domu Aniołku. Wrócę rano- powiedział do obojga. - A teraz odpocznijcie. Mieliście naprawdę dużo szczęścia. - Był już przy wyjściu kiedy jeszcze na chwilę się odwrócił. - Gdyby Pan zmienił zdanie proszę zadzwonić po pielęgniarkę.
-Oczywiście. - Odpowiedź młodszego mężczyzny, który już leżał na drugim łóżku najwyraźniej usatysfakcjonowała doktora, bo z uśmiechem opuścił ich salę. W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza. Nie na długo bo Elenie dosłownie kilka sekund zajęło przetworzenie słów lekarza.
- Zaraz. To ty się ze mną zderzyłeś? - Spuszczona głowa była dostatecznym potwierdzeniem. -Brawo. Kto Ci w ogóle dał prawo jazdy?
- Ja...
- W Polsce obowiązuje ruch prawostronny, o czym chyba nie wiesz. - Nie dała mu dojść do słowa. - Nie wiem kim jesteś, że traktują Cię tu jak jakąś świętą krowę, ale możesz być pewny, że zapłacisz mi za każdą rysę. I...
- Ej. -Krzyknął w końcu, żeby się przebić. Zamilkła parząc na niego spod byka. - Jezu,nie nakręcaj się tak. Po pierwsze. - rzucił w jej kierunku czymś co gdy upadło na twardy szpitalny materac okazało się kluczykami od jej samochodu. - Możesz go odebrać jutro po dwunastej na parkingu policyjnym. Po drugie, nie zrobiłem tego celowo. I po trzecie, nie bój się zapłacę za całą naprawę, chociaż właściwie nie ma żadnych uszkodzeń. Łaskawie więc przestań się zachowywać jak urażona królewna, krzyczeć i daj mi odpocząć.
- Słu... -Już chciała coś odpowiedzieć. - Świetnie.
Odwróciła się na bok i zamknęła oczy. Nadeszła pora, żeby wreszcie skończyć ten pełen wrażeń dzień.

Parę minut po dziewiątej w sali zjawił się lekarz, z którym już miała wczoraj do czynienia w towarzystwie młodej pielęgniarki. Obudziła się godzinę wcześniej tak jak jej sąsiad, ale nie odezwali się do siebie nawet słowem. Po szybkim badaniu każde z nich dostało białą kartkę z wypisem, jakieś recepty i zalecenia odpoczynku.Kiedy była już właściwie gotowa do wyjścia przypomniała sobie, że wczoraj zanim wydarzył się ten nieszczęsny wypadek jechała do Kuby. Kompletnie o tym zapomniała w całym tym natłoku wydarzeń, a jej narzeczony musiał się martwić,czemu do niego nie dotarła. Wyciągnęła z torebki komórkę. Jedno nieodebrane połączenie od: mama. Weszła w książkę telefoniczną i szybko wybrała właściwy numer.
-Halo. - Po dwóch sygnałach w słuchawce odezwał się dobrze znany jej głos.
- Kubuś przepraszam. Wiem, że miałam być u Ciebie wczoraj...
- Mama cię zatrzymała. - Wszedł jej w zdanie.
- Słucham?
- Znam moją przyszłą teściową. - Zaśmiał się. - Pewnie nie pozwoliła Ci się ruszyć z domu w takich warunkach. Chwała jej za to bo taka śnieżyca jak wczoraj to idealne warunki na jakiś wypadek.
-Taa...
- Nie przejmuj się. - Uspokoił ją. - I tak z wczorajszego wieczoru nic nie wypaliło. Miałem nawet do Ciebie dzwonić, ale mama mnie czymś zajęła. Lewy dzwonił, że jednak przyjedzie dopiero dzisiaj. To mam nadzieję, że widzimy się wieczorem.
- Jasne. -Odpowiedziała. - Mam parę załatwień, będę u Ciebie przed osiemnastą.
- Świetnie.- Ucieszył się. - Skarbie ja muszę kończyć. Do wieczora.
- Kub... -Rozłączył się.
Świetnie.Skoro tak uznała, że nie ma sensu mu mówić o wypadku. Przecież w sumie nic wielkiego się nie stało.
-Przepraszam. - Głos za jej plecami odwrócił jej uwagę od trzymanego w ręce urządzenia. - To moja wizytówka. - Podał jej mały kartonik. - Zadzwoń po wycenie kosztów naprawy.
- Jasne. -Spróbowała się uśmiechnąć. Było jej głupio. Chyba ciut za bardzo na niego naskoczyła.
- I przepraszam.
Zanim coś odpowiedziała wyszedł z sali zostawiając ją w totalnym osłupieniu. Wsunęła wizytówkę do kieszeni, chwyciła torebkę i poszła w tym samym kierunku.

Wypadek totalnie wybił do z rytmu. Ostatni czas zdecydowanie nie należał do przyjemnych. Można by pomyśleć, że gwiazdor bundesligi nie ma problemów i wiedzie sobie spokojne, beztroskie życie mając właściwie wszystko co ludziom może się zamarzyć. Poza karierą sportową wszystko mu się ostatnimi czasy posypało. Zerwane zaręczyny, kłótnie z menagerem, problemy nawarstwiały się jedne na drugich. Chwila odpoczynku, spotkanie starych znajomych było tym czego najbardziej potrzebował. Zwłaszcza, że jego najlepszy kumpel jeszcze z czasów Lecha miał zamiar stanąć na ślubnym kobiercu i właśnie jego wybrał na swojego świadka. Miał się spotkać z nim, jego narzeczoną i Sławkiem i spędzić miły wieczór. Tymczasem z własnej winy o mały włos nie doprowadził do tragedii i wylądował w szpitalu. Nie dość, że sam czuł się wystarczająco winny, to jeszcze ta poszkodowana. Elena z tego co zapamiętał naskoczyła na niego dodatkowo mu tego poczucia winy dokładając i skutecznie wyprowadzając z równowagi.
Po wyjściu ze szpitala pojechał prosto do domu kumpla. I tak nie miał nic innego do roboty w Poznaniu.  Na całe szczęście Kuba był w domu i przyjął go z otwartymi ramionami. Rozłożyli się w salonie, wypili kilka piw i zjedli przygotowany przez panią Wilk obiad. Czas leciał szybko kiedy opowiadał przyjacielowi o wczorajszym wypadku, gdy wymieniali uwagi o piłce i opowiadali o tym co działo się u nich ostatnimi czasy.
Kilka minut po siedemnastej zadzwonił dzwonek. Kuba poszedł otworzyć i po chwili wrócił prowadząc ze sobą zgrabną blond włosom dziewczynę.
- Robert,poznaj Martę. - Wskazał na swoją towarzyszkę.
- Bardzo mi miło. - Dziewczyna uśmiechnęła się ściskając jego rękę. - El, jeszcze nie ma? -Zwróciła się do Wilka.
- Powinna niedługo dojechać. - Odpowiedział. - Siadaj, przyniosę Ci coś do picia.
- Więc to ty jesteś drugim świadkiem? - Marta usiadła naprzeciwko niego cały czas się uśmiechając.
- Na to wygląda. A Ty jesteś?
- Najlepszą przyjaciółką panny młodej.
Przez kolejne pół godziny rozmawiali o różnych błahostkach. Właściwie głownie słuchali Marty, której buzia najwyraźniej nigdy się nie zamykała.
Piętnaście po szóstej drugi raz rozległ się dzwonek. Kuba znowu zerwał się, żeby otworzyć i po krótkiej rozmowie w przedpokoju wrócił tym razem ze swoją narzeczoną. Dziewczyna wytrzepywała resztki śniegu z długich ciemnych włosów, a kiedy podniosła głowę i na niego spojrzała dosłownie stanął jak wryty. Widział ja dziś, zaledwie kilka godzin wcześniej w miejskim szpitalu w Poznaniu.
- Elena,kochanie pamiętasz Roberta? - Kuba jak przystało na gospodarza zabrał się za przedstawianie.
- Właściwie to... - Lewandowski chciał powiedzieć, że może kiedyś parę lat temu Kuba ich sobie przedstawiał, ale nawet jeżeli tego nie pamięta to mieli okazję spotkać się niecałą dobę temu.
- Pewnie,że pamiętam. - Elena weszła mu w słowo jednocześnie posyłając spojrzenie jasno mówiące, żeby o tym nie wspominał. - Miło Cię znowu widzieć.

Wyglądało na to, że wszystko sprzysięgło się dziś przeciwko niej. Najpierw prawie dwie godziny czekała na komisariacie, żeby odzyskać swój samochód. Kiedy wreszcie usiadła za kółkiem okazało się, że w jednej z opon niema powietrza. Na szczęście jacyś dwaj życzliwi policjanci w miarę szybko pomogli jej się z tym uporać. Później kilka godzin w urzędach po jakieś nikomu właściwie niepotrzebne papierki. Kiedy w końcu dojechała do Kuby myślała, że wreszcie koniec wrażeń, a tym czasem czekała ją chyba największa niespodzianka ze wszystkich. W Polsce mieszka prawie czterdzieści milionów ludzi, z tego powiedzmy zaniżając jedna czwarta porusza się samochodami. To i tak wciąż daje ładną sumę dziesięciu milionów. Więc jakim cudem z tych dziesięciu milionów trafiła akurat na przyjaciela swojego narzeczonego? Pewnie gdyby choć trochę interesowała się piłką wiedziałaby o tym już rano kiedy mogła mu się lepiej przyjrzeć i nie przeżyłaby aż takiego szoku. Cały wieczór liczyła, że Robert zrozumie jej spojrzenie i zachowanie na początku i nie wspomni o wypadku. Z sobie samej nie jasnych przyczyn nie chciała o tym mówić Kubie. Małą szramę na twarzy wytłumaczyła jakimś głupim wypadkiem w łazience.Skoro nic się właściwie nie stało to po co miała denerwować Kubę. 
Wieczór minął im bardzo przyjemnie. Zjedli wspólnie kolację, grali w karty i zaśmiewali się z głupich dowcipów, w których opowiadaniu Aneta była ekspertem. Elena mimo,że oczy kleiły jej się coraz bardziej z każdą minutą wolała zostać z towarzystwem i nie ryzykować, że nieco wstawiony Robert wypali coś z czego będzie musiała się później długo tłumaczyć. W końcu jednak nie dała rady już udawać. Zasypiała właściwie na siedząco, więc poddała się i po krótkim pożegnaniu udała się do pokoju Kuby. Zasnęła natychmiast w momencie, w którym przyłożyła głowę do poduszki.

1."Every new beginning comes from some other beginning's end"

Budzik był bezlitosny. Jak w każdą sobotę wyrwał ją ze snu koszmarnie wcześnie. Przetarła zaspane oczy i usiadła na łóżku przeciągając się szeroko. Ze ścian pokoju patrzyły na nią niezmiennie wiszące tam, uwiecznione na zdjęciach, uśmiechnięte twarze przyjaciół. Dochodziła siódma trzydzieści, jednak za oknem wciąż panował półmrok. Z grudniowego, całkowicie zasłoniętego ciemnymi chmurami nieba sypała się nieskończona ilość płatków śniegu, przenoszona natychmiast przez silny wiatr. Elena nienawidziła zimy, a zwłaszcza takiej pogody. Kompletnie odbierała energię i chęć do działania a tej potrzebowała tego dnia wyjątkowo dużo. Ósmy stycznia był dniem, w którym studenci czwartego roku architektury krajobrazu mieli zmierzyć się z koszmarnie trudnym egzaminem. Ostatni tydzień spędziławyłącznie nad książkami, a i tak nie była pewna czy uda jej się zaliczyć.  A mówią, że studia zaoczne są proste.
Nie była szczególnie zaskoczona kiedy pół godziny później, po całej porannej toalecie zeszła do kuchni i zastała tam mamę, czekającą z patelnią pełną, według opinii wszystkich, którzy mieli okazję skosztować, najlepszej jajecznicy na świecie.Zawsze tak robiła kiedy wiedziała, że Elena ma przed sobą stresujący dzień,albo jakiś ważny egzamin. Zresztą o egzaminach pani Skalska wiedziała sporo. To właśnie jej – doktorowi filologii polskiej, specjalizującemu się w antyku,zawdzięczała imię. Elena miało kojarzyć się z ulubioną bohaterką jej mamy Heleną Trojańską, a jednocześnie być jakimś unowocześnieniem. Cóż, lubiła swoje imię, przynajmniej nie została nazwana Izoldą, co pewnie groziłoby jej gdyby mama upodobała sobie średniowiecze.
 - Gotowa? – Uśmiechnęła się pani Alicja.
-Teoretycznie.– Usiadła zabierając się do śniadania. – Jak będzie dopiero się okaże.
- Wracasz potem do domu?
- Jadę do Kuby. – Zaprzeczyła. – Pewnie wrócę dopiero jutro. Nie miałam ostatnio za wiele czasu, poza tym mają go odwiedzić przyjaciele z Niemiec, i podobno moja obecność jest niezbędna.
- W taką pogodę?  - Jej mama wyjrzała za okno.Oczywiście to było do przewidzenia. Zawsze panikowała kiedy Elena lub jej ojciec mieli jechać gdzieś w tak kiepskich warunkach. Kuba po powrocie z Gdańska zatrzymał się u rodziców co oznaczało wycieczkę samochodem ponad trzydzieści kilometrów za miasto.
- Pojadę pozajęciach. – Stwierdziła. – Do tego czasu się poprawi. Poza tym znasz mnie? Nie jestem piratem drogowym.
- Ale…
Elena wstała i odłożyła talerz do zmywarki. Wolała nie dać mamie zacząć całego wywodu.
- Spokojnie mamusiu, nic mi nie będzie. – Uśmiechnęła się biorąc torbę i całując mamę wpoliczek. – Dziękuję za śniadanie. Wrócę jutro, maksymalnie pojutrze.
I zanim Alicja Skalska zdążyła powiedzieć kolejne zdanie jej córki już nie było.

Czterdzieściosób na komendę profesora odłożyło długopisy. Elena spojrzała na swojąnajlepszą przyjaciółkę siedzącą dwa rzędy przed nią. Marta uśmiechnęła się unosząc kciuki w górę. Tak, mogło być zdecydowanie gorzej. Pytania były stosunkowo proste i na większość z nich znała odpowiedź.
Poczekali,aż prowadzący zbierze arkusze i powoli jeden za drugim wyszli z Sali.
- Boże,kocham tego człowieka.  – Stwierdziła Marta siadając z przyjaciółką przy stoliku w małym, uczelnianym barze. – Tylko nie wiem po co traciłam tyle czasu na naukę. Jeden wieczór spokojnie by wystarczył.
- Nie zaszkodzi nam. – Elena zdecydowanie podzielała dobry nastrój koleżanki. –Jedyne co teraz zostało to kwestii zorganizowania praktyk.
- Masz coś na oku? – Zapytała Marta. Przyjaciółka Eleny miała to szczęście, że dobrze ustawieni rodzice załatwili jej niemal luksusowy staż w Dortmundzie, pod okiem prawdziwego mistrza w dziedzinie architektury krajobrazu.
- Cisza. –Pokręciła przecząco głową. – Wszędzie gdzie złożyłam już kogoś mają. Chyba zostanie mi tylko jakaś podrzędna mała firma.
- Właściwie,to chciałam o tym z Toba porozmawiać. – Marta uśmiechnęła się tajemniczo. – Co byś powiedziała na Dortmund. Mistrz Tizit, sama wiesz.
- Masz drugie miejsce? – Nie wierzyła w to co słyszy.
- Właściwie to mam moje miejsce. – Wyjaśniła. – Tyle, że nie mogę go wykorzystać. Ciotka zaproponowała mi pracę u siebie. Właściwie to zawsze się z nią tak umawiałam. Teraz jest chora i potrzebuje tam kogoś zaufanego z rodziny.
- Poczekaj.– Elena potrzebowała chwili, żeby poukładać w głowie informacje. – Chcesz mi odstąpić swoje miejsce na stażu w Dortmundzie? Dobrze rozumiem?
- Nadajesz się tam lepiej niż ja kujonie. – Potwierdziła blondynka. – To co zgadzasz się?
- Tak. To znaczy daj mi dzień na zastanowienie dobrze? – Mimo tego, że propozycja była właściwie nie do odrzucenia, wiedziała, że nie może sama pochopnie podjąć decyzji. – Daj mi dzień lub dwa dobra? Muszę porozmawiać z rodzicami, z Kubą.
- Jasne. –Marta, wypiła łyk kawy i uśmiechnęła się. – Byle bym nie musiała czekać za długo. Wiesz ile osób jest na to chętnych. – Sięgnęła po kartę dań. – To co jakiś obiad?
Przytaknęła. Czekało ją jeszcze pięć godzin zajęć. Zdecydowanie wypadało coś zjeść.


Dlaczego specjalnie nie zdziwiło jej, że mama miała racje? Warunki na drodze były fatalne. Miała dziwne wrażenie że pogoda nie tylko się nie poprawiła, a wręcz przeciwnie, była jeszcze gorsza.Wyszła z uczelni parę minut po dziewiętnastej i natychmiast wyruszyła w drogę do swojego narzeczonego. Przez chwilę zastanawiała się czy nie przełożyć wizyty na jutro,ale ostatecznie uznała, że złe warunki pogodowe tak łatwo z nią nie wygrają. Zwłaszcza,że miła kilka poważnych tematów o których musiała porozmawiać z Kubą, najlepiej jak najszybciej. I jeszcze ci odwiedzający go koledzy. Ich obecność dziś w żaden sposób jej nie pasowała, ale wiedziała jak ważni są dla jej narzeczonego koledzy z dawnego klubu. W sumie kiedyś spotkała ich na jakiejś imprezie, niedługo po tym jak zaczęła się spotykać z Kubą. Potem wszyscy się gdzieś porozjeżdżali i widywali niezwykle rzadko, zwykle nie w Poznaniu. Znała ich więc tylko ze słyszenia. Robert Lewandowski i Sławomir Peszko. Obaj na co dzień mieszkający w Niemczech i grający w barwach tamtejszy klubów. Tyle wiedziała.Na ulicy z pewnością by żadnego z nich nie rozpoznała. Z resztą piłka nożna nigdy jakoś szczególnie jej nie pociągała. Nawet związek z piłkarzem, nie zmienił jej poglądów w tej kwestii.Chociaż pewnie gdyby nie duża popularność Lecha Poznań, nie poznałaby nigdy swojego obecnego narzeczonego.


Maj 2009

Pracowała w małej kawiarni w centrum Poznania. Środek tygodnia, więc ruch był właściwie żaden. Przy stoliku w rogu, jakaś para trzymała się czule za ręce, kawałek dalej straszy pan popijał kawę przeglądając gazetę. Wytarła dokładnie kolejną filiżankę i odłożyła ją na półkę za sobą. Mniej więcej w tym momencie drzwi otworzyły się dosyć gwałtownie i do środka wszedł chłopak, na pierwszy rzut oka niewiele starszy od niej. Oglądał się nerwowo za siebie jakby przed kimś uciekał.
- Mam głupią prośbę. – Powiedział bez ogródek. – Jest tu jakaś toaleta, zaplecze, jakiekolwiek miejsce gdzie mógłbym się na chwilę ukryć?
Zaskoczył ją totalnie.
- Słucham? – Ale zanim zdążył coś odpowiedzieć zobaczyła grupę około 7 nastolatek, które przez chwilę rozglądały się po ulicy, a po chwili zastanowienia zdecydowały się wejść właśnie do lokalu, w którym pracowała.
- Wskakuj. – Wskazała na miejsce za ladą.Błyskawicznie przeskoczył niską bramkę i usiadł na podłodze kawałek od jej nóg.
- W czymś mogę wam pomóc? – Zapytała kiedy jedna z grupki dziewczyn podeszła do niej.
- Właściwie to…- Dziewczyna się zawahała. –Szukamy jednego chłopaka. Wysoki, brunet, zabójczo przystojny, wydawało nam się, że tu wchodził.
- Nic mi o tym nie wiadomo. – rozejrzała siępo Sali. – Sama widzisz, że nikogo takiego tutaj nie ma. Podać coś?
Dziewczyna rozejrzała się jeszcze raz, jakby nie do końca dowierzając.
- Nie dziękuję. – Powiedziała w końcu i wyszła, a za nią wszystkie jej koleżanki.
Odczekała jeszcze chwilę i kiedy była pewna, że dały sobie spokój z szukaniem, przykucnęła naprzeciw niespodziewanego gościa. Miały racje, rzeczywiście był przystojny, wysoki, ciemnowłosy i dobrze zbudowany.
- Jak Ci się odwdzięczę? – Zapytał patrzącna nią z wyraźną ulgą.
- Wystarczy dziękuję. – Uśmiechnęła się i wstała równocześnie z nim. – I może jakieś zapewnienie, że nie ukryłam psychopaty.
- Możesz mieć czyste sumienie. – Stwierdził.– Wszystko ze mną w porządku. Jestem Kuba. – Wyciągnął w jej kierunku rękę. –Kuba Wilk.
Nie interesowała się specjalnie piłką nożną, ale to nazwisko w Poznaniu znała większość osób. Przynajmniej już wiedziała o co chodziło w całej sytuacji, w którą została przed chwilą wplątana.
-Elena Skalska. – Uścisnęła jego rękę. –Bardzo mi miło.

Od tego czasu minęło dwa i pół roku. Właściwie to nawet nie zauważyła upływu tego czasu. Parę miesięcy później zaczęła się spotykać z Kubą, rok temu się jej oświadczył i zaplanowali ślub na czerwiec 2012. Mogła spokojnie powiedzieć, że miała w życiu wszystko co potrzebne. Rodzinę, narzeczonego, pracę, studia.Wszystko układało się dobrze a mimo to czuła czasem, że czegoś jej brakuje.Staż w Dortmundzie, o tak to była szansa, której zmarnowanie graniczyło z głupotą. Rodzice Marty spędzili masę czasu na załatwianiu praktyk u jednego znajlepszych architektów w Niemczech. Każdy marzył o tej szansie, dlatego dziwiła się, że jej blond włosa przyjaciółka z błahego w sumie powodu chce oddać swoje miejsce.  Z drugiej strony,czuła, że między nią i jej narzeczonym coś się ostatnio zmieniło. Bynajmniej nie na lepsze, wyjazd na pół roku z pewnością im w żaden sposób nie pomoże.Tak, zdecydowanie musi o tym porozmawiać z Kubą.
Światła z naprzeciwka, pojawiły się przed nią nagle, kompletnie niespodziewanie.Maksymalnie docisnęła pedał hamulca i skręciła kierownicą w lewo. Własny krzyk zawirował jej w uszach, a potem nie było nic więcej poza ciemnością.

Jak na zwolnionym filmie widział białego forda, z którym uniknął zderzenia właściwie o cal. Zagapił się, rozmawiając przez telefon. To zdecydowanie nie był najlepszy dzień na wiadomości, które otrzymał. Tamten samochód pojawił się właściwie znikąd, nie dając mu cienia szansy na szybką reakcję. Odbił w bok i zataczając łuk, zatrzymał się z  piskiem opon po przeciwnej stronie drogi. Potrzebował kilku sekund, żeby opanować drżenie rąk, po czym wysiadł. Biały ford zatrzymał się w rowie po drugiej stronie, zaledwie dwa metry od drzewa. Podbiegł do samochodu i otworzył drzwi od strony kierowcy.Ciemnowłosa dziewczyna leżała nieprzytomna, z głową opartą na kierownicy. Z tego co pamiętał z kursów pierwszej pomocy, nie powinien jej ruszać, bo mogłamieć jakiś uraz kręgosłupa.
- Cholera. –Zaklął.
Wyciągnął telefon i wykręcił 112. Po dwóch sygnałach odezwała się dyspozytorka. Opisał zdarzenie, lokalizację. Karetka miała dojechać za maksymalnie dziesięć minut, więc nie pozostawało mu nic innego jak czekać. Śnieg sypał wciąż tak samo mocno.