wtorek, 13 listopada 2012

6. "Każdy po­winien mieć ko­goś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiado­mo jak dziel­ny, cza­sami czu­je się bar­dzo samotny."



Chyba się przeliczyła. Myślała, że staż w tego typu firmie, będzie się wiązał z projektowaniem jakichś ogrodów, tarasów...no albo chociaż polegał na asyście i obserwacji. Tymczasem szybko przekonała się, że posada asystentki Meg oznacza nie mniej, nie więcej, tylko stanowisko jej osobistej przynieś, podaj, pozamiataj. Była rozczarowana. Jadąc na taki staż liczysz na to, że jednak nauczysz się czegoś co przyda Ci się w zawodzie.No może spora część studentów poluje tylko na podpis, który umożliwi im zaliczenie. Najlepiej jeszcze zaoczny z jakiejś firmy rodziców, dziadków czy bóg wie jeszcze jakich krewnych. Elena nie lubiła takiej łatwizny. Ta szansa spadła jej prawie jak z nieba i chciała ją maksymalnie wykorzystać, a tymczasem jedyne czego się do tej pory nauczyła to jak przygotowywać latte i espresso. Dodatkowo czuła, że Meg nie patrzy zbyt przychylnie na trampki, swetry i bluzy, w których pojawiała się w pracy, nie mogła jednak nic zrobić, bo nie tylko Elena w ich firmie preferowała taki luźny, artystyczny styl. Rzucała więc tylko raz po raz niezbyt subtelne aluzje.
Po pierwszym tygodniu Sophie - jej jedyna bratnia dusza i ucieczka w tej pracy - powiedziała, że Meg chciała na ten staż jakąś swoją siostrzenicę, ale ubiegli ją rodzice Marty. Cóż, to był argument, który z pewnością w dużym stopniu wyjaśniał jej niechęć do Eleny. W każdym razie Skalska ze swoim wrodzonym uporem uznała, że nie podda się tak łatwo i codziennie od trzech tygodni dzielnie starała się nie dać złamać i stawić czoła szefowej.
Życie i mieszkanie w Dortmudzie, ku jej własnemu zaskoczeniu zaczynało jej się coraz bardziej podobać. Robert w prawdzie nie zmienił w ciągu tych trzech tygodni swojego zachowania nawet o pół stopnia, ale nie wchodzili sobie w drogę i całkiem dobrze opanowali mijanie się. Może czasami przychodziły momenty, w których przypominała sobie znalezione w pudełku zdjęcia i zastanawiała się czy z tamtym Robertem jej relacja wyglądałaby inaczej. Może mogłaby choć trochę przypominać jej stosunki z Łukaszem i Kubą, którzy okazali się naprawdę świetnym towarzystwem. Pierwszy rozbawiał ją do łez za każdym razem kiedy miła okazję się z nim zobaczyć, a drugi pomagał w zaaklimatyzowaniu i odnalezieniu się w mieście, do tego stopnia, że zaczęła go nazywać starszym braciszkiem, co wcale mu nie przeszkadzało, bo podobno zawsze chciał mieć siostrę.

Czternasty lutego w tym roku w żadnym wypadku nie napawał jej optymizmem. Nigdy specjalnie nie przepadała za tą całą walentynkową komercją, wszechobecnymi różowymi i czerwonymi serduszkami i cała resztą "miłosnych" gadżetów. Mimo to od kiedy spotykała się z Kubą oczywistym było, że spędzali ten dzień razem. Zazwyczaj siedząc u niej w pokoju z butelką wytrawnego wina - wolała słodkie, ale zazwyczaj ustępowała w tej kwestii Kubie - oglądając filmy i snując plany wspólnej przyszłości. Tym razem dzielił ich dystans ośmiuset kilometrów i chociaż nie spodziewała się, że jej narzeczony niczym rycerz z bardziej współczesnej bajki wysiądzie nagle z białego samolotu na lotnisku w Dortmundzie, bo chce z nią spędzić ten dzień, to z pewnością liczyła na coś więcej niż sms. Najwyraźniej zdaniem Kuby to był wystarczający przejaw narzeczeńskich uczuć. Zawsze myślała, że rzeczy w stylu rutyny i przyzwyczajenia, których ostatnio pełno było w jej związku dopadają pary dopiero parę lat po ślubie. Tymczasem widziała chociażby Łukasza i Ewę, pasję z jaką Piszczek szykował walentynkową niespodziankę dla żony i raziło ją, że na tym etapie, kilka kroków dalej niż ona i Kuba, wciąż nie widzą za sobą świata, podczas gdy o niej i Kubie nie można tego chyba powiedzieć.  Na dobrą sprawę otaczało ją tyle różnych rodzajów uczuć. Szaleńczo zakochani Piszczkowie, Kuba i Agata - przykład spokojniej rodziny, może bez fajerwerków, ale z pewnością przepełnionych miłością i oddaniem. Ona sama zaręczona i podobno szczęśliwie zakochana, chociaż z każdym dniem coraz bardziej pełna wątpliwości czy wszystkie podjęte decyzje są słuszne. No i jeszcze na koniec tego wszystkiego Robert, który próbuje udowodnić wszystkim, że ma uczucia gdzieś, a tak naprawdę próbuje jakoś poradzić sobie z tym, że został porzucony po paru latach podobno udanego związku.

Nie wiedziała za bardzo co ze sobą zrobić. Wyszła z pracy wcześniej, bo szef miał dobry humor i kazał wszystkim wracać do swoich drugich połówek. Normalnie pewnie cieszyłaby się z wolnego, ale dziś jej jedyną perspektywą był powrót do mieszkania i samotne patrzenie w sufit, co z pewnością nie było ani trochę zachęcające. Dlatego właśnie snuła się po prawie pustym parku, szczelnie otulając się szalikiem, bo mróz zaczynał szczypać jej policzki. Park miejski w Dortmundzie nie był zbyt duży, ale od kiedy trafiła tu przypadkiem wracając z pracy stał się jej ulubionym miejscem. Lubiła chodzić, źle odśnieżonymi alejkami i myśleć, nawet jeżeli tak jak dziś nie były to pozytywne myśli.
Telefon zaczął wibrować w jej kieszeni, a napis na wyświetlaczu powiadomił ją, że dzwoni Kuba. Mimo wcześniejszych myśli jednak się uśmiechnęła. Przynajmniej nie tylko sms. Usiadła na jednej z ławek odbierając.

Wieczorem siedziała w swoim pokoju, sama tak, jak się spodziewała. Rysowała. Powinna robić w tym momencie milion innych rzeczy. Złożyć zamówienie dla Meg, sprawdzić grafik jej spotkań z klientami. A tymczasem po prostu siedziała po turecku na swoim łóżku, przygryzała jak to miała w zwyczaju dolną wargę i z pełnym skupieniem wbijała wzrok w kształt który czarne i szare kreski zaczynały tworzyć na białym arkuszu papieru. Powinna się cieszyć tym dniem, zaręczona...zakochana...ona tymczasem chciała, żeby zakończył się jak najszybciej. Okazało się, że Kuba dzwonił głownie po to, żeby poinformować, że przesłał jej mailem propozycje zespołów weselnych, które znalazła jego mama i poprosić żeby się im przyjrzała. Ich rozmowa trwała całe trzy minuty, bo "dopiero wrócił zmęczony z treningu i musi się ogarnąć".
Ktoś zapukał do drzwi. Po jej krótkim "proszę" otworzyły się i stanął w nich Robert. Chyba mniej zaskoczył by ją widok małego kupidyna z uroczymi blond loczkami, łukiem i całą resztą walentynkowego badziewia. Trzymał w ręce butelkę i dwa kieliszki.
- Napij się ze mną.
Ot tak po prostu. Jakby wszystko w ich relacji było ok. Jakby nie warczał na nią od kiedy tu mieszka, jak pies na listonosza, który wszedł na jego teren. Jakby byli dwójką kumpli, która ma zły dzień.
Jeszcze bardziej zdziwiła się jak szybko się zgodziła. Odłożyła kartkę i ołówek zastępując je jednym z kieliszków, który Lewy wypełnił natychmiast czerwonym winem.Takim jakie uwielbiała. Słodkim o wyśmienitym bukiecie. Siedzieli ramię w ramie na jej łóżku rozmawiając.  O wszystkim i o niczym. O bezsensie tego dnia, o życiu, polityce i religii. Jedynym co omijali szerokim łukiem były tematy Kuby i Anki. Jakby właściwie nie istnieli. A później, może dla równowagi tak samo długo milczeli po prostu wpatrując się w lawendowe ściany i atramentową czerń za oknem. Robert każdą opróżnioną butelkę zastępował nową, i jeśli dobrze policzyła robił to dokładnie dwa razy.Nie była pewna kiedy usnęła. Po prostu w pewnym momencie oparła głowę o poduszkę i przymknęła oczy. Kiedy je otworzyła na dworze było już całkiem jasno, a ona leżała przykryta po szyję miękkim kocem czując lekki ból głowy. Opanowało ją dziwne przekonanie, że cała ta noc była tylko snem, w którym na chwilę spotkała starego Roberta, tego sympatycznego chłopaka ze zdjęcia leżącego, we wciąż nie wyniesionym pudełku, ale butelki stojące na podłodze zdecydowanie potwierdzały, że nie był to tylko wytwór jej wyobraźni. Pozbierała je i zeszła do kuchni. Robert siedział w salonie przeskakując po kanałach telewizyjnych. Zwykła leniwa niedziela.
- Cześć. - Uśmiechnęła się do niego.
- Hej. - Odpowiedział nie odrywając nawet wzroku od ekranu.
Najwyraźniej wrócił do swojej skorupy i miał zamiar znowu się w niej zabunkrować. A ona głupia myślała, że może te nocne rozmowy przy winie coś zmienią w ich stosunkach. Minęła go i chyba z odrobinę zbyt dużym impetem wyrzuciła butelki do kosza. "Rozmawialiśmy, było cudownie, a potem wzeszło słońce i wróciła szara rzeczywistość".


------------------------------------------------------------------------------

Oj chyba nie wyszło...krótko i zadowolona jestem tylko z ostatniego akapitu, dwa wcześniejsze są trochę po to, żeby przedstawić pewne sprawy i uczucia bohaterki. Później będzie to zapewne ważne:). Nie chciałam, żeby relacja Eleny i Roberta była ciągle kiepska, dlatego postaram się ją stopniowo poprawiać. To jest taki początek.
Ostatni cytat - myśli Eleny - pochodzi z "pamiętników wampirów". Przyznaję się, nie mogłam się oprzeć bo pasował mi tu idealnie.
W dalszym ciągu czekam na mój komputer i korzystam z łaskawości mojej przyjaciółki. Mam nadzieję, że w końcu się to zmieni...
No i ostatnie:) Dziękuję wam za wszystkie komentarze...naprawdę jestem zaskoczona waszą pozytywną opinią i tym, że ktoś to czyta. To dzięki wam ta historia toczy się dalej.:)
Do następnej:*