wtorek, 18 grudnia 2012

8. "Nie trać nig­dy cier­pli­wości; to jest ostatni klucz, który otwiera drzwi. "


Gazeta, telefon, kilka treściwych pytań: za ile? Od kiedy? Gdzie? Wszystko tylko po to, żeby kolejny raz powiedzieć: "Zastanowię się" i znowu nie oddzwonić. Od kilku dni, mniej więcej tak wyglądały popołudnia Eleny. Oczywiście nie wyłącznie. Była też na kawie z Ewą i Agatą, jakimś cudem ogarnęła tonę zleconych przez Meg rzeczy i nawet zdążyła spędzić miły filmowy wieczór w domu Błaszczykowskich. Szukanie nowego lokum pochłaniało ją jednak najbardziej. Tyle, że szukanie bez prawdziwej chęci znalezienia czegoś bywa raczej bezcelowe. Powoli zaczynała sama przed sobą przyznawać, że wcale nie chce się wyprowadzać. Bo jak inaczej można wytłumaczyć to, że nic jej się nie podobało. Przejrzała dziesiątki ogłoszeń - trzy - zaledwie trzy skusiły ją żeby wybrać się i obejrzeć pokój, żaden jednak jej nie zachwycił. Ba, żaden nawet jej się nie podobał. Miała po prostu poczucie, że jest we właściwym miejscu i chociaż chciała nie mogła się pozbyć chęci pozostania. Trochę masochistyczne, biorąc pod uwagę, że dobrowolnie skazywała się na dalsze znoszenie kaprysów Lewego. Po ostatniej akcji, która skończyła się jej ręką odbitą na jego policzku stwierdziła, że ma po dziurki w nosie jego zachowania i samej osoby. Była cierpliwa, ale każda cierpliwość ma swoje granice i jej też w końcu musiała się skończyć. Tyle, że po chwilowym wybuchu, wróciła do tego co powtarzała sobie wcześniej. Głupiego łudzenia się, że Robert w końcu przestanie stroić fochy i, że może będzie miała okazje poznać chłopaka, którego widziała na zdjęciu. Najwyraźniej naiwność była jej najsłabszą cechą.
Dzwonek do drzwi przeszył panującą w salonie ciszę. Wiedziała, że Robert jest u siebie, ale miała bliżej więc  odłożyła gazetę i minutę później witała już Kubę w towarzystwie Wasyla.
- Czołem piękna. - Przywitał ją ten drugi. Od trzech dni jego ulubioną zabawą była próba zaproszenia jej na kawę/obiad/kolację, a ona za każdym razem grzecznie tłumaczyła mu, że jest zaręczona. - Dziś też nic nie jemy?
- Nie bardzo. - Zaśmiała się.
- Ehh... - Westchnął zawiedziony. - Kubuś wytłumacz mi, czemu wszystkie najlepsze laski zawsze są zajęte? Ewcia, Lena, Agata...
- Życie stary. - Błaszczykowski poklepał go po ramieniu. - Zaraz czy ty mówisz o mojej żonie?
- Wydaje Ci się. - Marcin minął go i rozsiadł się na fotelu. - A gdzie jest nasz kochany Robercik?
- Chyba u Siebie. - Stwierdziła Elena obojętnie. - Wiesz gdzie iść.
- Widzę, że u was dalej atmosfera ciepła jak biegun północy. - Położył nogi na stole, ale szatynka natychmiast jednym stanowczym spojrzeniem spowodowała, że je zdjął.
- Nie słuchaj go. - Stwierdził Kuba. - Potrzebna na gwałt twoja pomoc dzieciaku.
- A nie wspominałam już żebyś tak nie mówił? - Próbowała zrobić wkurzoną minę, ale średnio jej to wyszło. Kuba naprawdę, w sobie tylko znany sposób, powodował , że nie umiała się na niego denerwować. - Co wy znowu wymyśliliście?
Dopiero teraz zauważyła, że Błaszczykowski trzyma w ręce siatkę pełną zakupów.
- Wy chyba nie chcecie, żebym gotowała?! - Popatrzyła na obu jak na kosmitów. - Serio. Ja i kuchnia to nie jest jakieś mega dobre połączenie.
- No to klops. - Stwierdził Wasyl. - Idź do cukierni, może się Piszczuś nie kapnie.
- Lenka, błagam to jest sprawa honorowa, a Agata jak na złość leży rozłożona przez grypę.
Założyła dłonie na biodrach i zaczęła patrzeć na zmianę, na błagalną minę Kuby i rozbawionego Wasyla.
- Co to ma być?

Trzydzieści minut później jej laptop leżał na blacie kuchennym, który wyglądał jakby przeszło po nim jakieś tornado. Zasypany mąką, kilkoma skorupkami jajek, kawałkami drożdży i innym "piekarskim" asortymentem. Co jakiś czas sprawdzała na ekranie przepis na rogaliki, po łokcie oprószona mąką. Kuba i Wasyl wcale nie wyglądali lepiej, ale i tak sytuacja ich wyjątkowo bawiła.
- Jak można zakładać się o coś, czego nie będzie się umiało wykonać? - Zapytała Elena po raz kolejny, przejeżdżając ręką po czole, na które leciały jej kosmyki włosów.
- Oj, o jedno piwo za dużo. - Wytłumaczył się Błaszczykowski. - Poza tym Piszczek to wymyślił. Gdybym ja wygrał zakład, pewnie pomagałabyś teraz jemu. Znając Ewę to wywaliłaby go razem z tym pomysłem.
- Ja też powinnam tak zrobić. - Stwierdziła.
- Ubrudziłaś się wiesz? - Wasyl wskazał na jej czoło. - Ale całkiem uroczo wyglądasz. - Zastanowił się. - Trochę jak moja babcia w wigilie.
Ścierka świsnęła w powietrzy uderzając go w ramię. Mniej więcej w tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Tym razem zanim, ktokolwiek ( bo i Wasyl i Kuba czuli się jak u siebie) zdążył otworzyć po schodach zbiegł Robert. Nawet nie zauważył całej gromadki ludzi i bałaganu w kuchni. Ściana powodowała, że z miejsca, w którym stali nie było nic widać. Usłyszeli za to stukot obcasów.
- Cześć. - Odezwał się kobiecy głos.
Elena przewróciła oczami. Kolejna lady Lewandowska na jeden wieczór.
- Cześć. - Ton Roberta był oschły i nieprzyjemny, ale czuć w nim było tez nutę jakiegoś żalu.
Wasyl wychylił się, żeby zrobić rozpoznanie w sytuacji, a Elena już miała po raz drugi trzepnąć go ścierką, ale zanim zdążyła to zrobić odwrócił się i machnął na Kubę.
- A ta czego tutaj?
- To chyba wszystko. - Powiedział w międzyczasie Robert. - Przynajmniej wszystko co znalazłem.
Kolejne odgłosy, tym razem otwierania i przekładania jakichś rzeczy.
- Jaka ta? - Zapytała Elena. Obaj jej towarzysze patrzyli na siebie w milczeniu. - Ej! Któryś mi powie co się dzieje?
- To Anka, jego była. - Wyjaśnił krótko Kuba.
- Co?
- Tak, chyba jest wszystko. - Odezwała się znowu kobieta w przedpokoju. - Chociaż myślałam, że zdjęcie będziesz chciał zatrzymać.
- Po co?
- Robert, daj spokój. Nie chciałam, żeby tak wyszło. Czasem po prostu trzeba umieć przyznać, że coś jest bez sensu.
- Co ona sobie kpi? - Oburzył się Wasyl. - Chyba pójdę jej coś powiedzieć.
- Stop. - Elena zatrzymała go kładąc rękę na klatce piersiowej. - Ja to zrobię.
Otrzepała ręce i wzięła głęboki wdech. Wyszła z kuchni i znalazła się w polu widzenia gościa.
- Wiem, że Ci ciężko, ale myślę, że w końcu znajdziesz kogoś...
- Kochanie, co tak długo? - Elena zdobyła się na najcieplejszy z możliwych tonów głosu. - Miałeś się szybko pozbyć starych śmieci.
Brunetka patrzyła na nią w osłupieniu z resztą nie większym niż Lewandowski.
- Szybko się pocieszyłeś. - Stwierdziła. - Ale trochę bardziej wierzyłam w twój gust.
- Robi postępy. - Odpowiedziała Skalska. - Cóż powiedziałabym, że było miło, ale nie lubię kłamać.
Była Roberta, patrzyła wciąż zacięcie na Elenę, ale w końcu podniosła pudełko ze swoimi rzeczami i wyszła rzucając tylko krótkie "cześć".
Lewy najpierw stał wpatrując się w drzwi, a potem przeniósł wzrok na stojącą obok szatynkę.
- Nie dziękuj. - Powiedziała tylko i wróciła do chłopaków w kuchni.
- Naprawdę nie chciałbym być twoim wrogiem. - Wasyl patrzył na nią z pełnym uznaniem.

Wróciła do mieszkania po dwudziestej. Mniej więcej w połowie pieczenia drugiej partii rogalików dla Kuby zadzwoniła Meg, że Elena ma dokumenty, które potrzebuje "na cito", Skalska nie miała więc wyjścia i musiała odbyć wieczorną wycieczkę do pracy. W mieszkaniu wciąż unosił się przyjemny zapach rogalików, których część leżała na blacie w kuchni z kartką, na której wielkimi literami, ktoś napisał "dziękuję". Zdjęła płaszcz, buty i natychmiast poczuła przeszywające ją zimno. Rozejrzała się zastanawiając się, jak to możliwe, żeby temperatura w mieszkaniu była taka, jak na zewnątrz i po chwili znalazła odpowiedź w postaci otwartych drzwi balkonowych. Przez głowę przewinęło jej się kilka epitetów w kierunku właściciela, który z pewnością był tego sprawcą. Przeszła przez salon i już miała zamknąć drzwi, kiedy zauważyła coś co wywołało u niej totalne przerażenie. Lewy siedział na szerokiej balustradzie otaczającej taras, plecami do niej, a więc nad samą ruchliwą ulicą. Biorąc pod uwagę, że mieszkanie znajdowało się na czwartym piętrze nie wyglądało to zbyt bezpiecznie.
- Wszystko ok? - Zapytała odruchowo. - Wiesz czasem nie warto...
- Co? - Odwrócił się spoglądając na nią. Po sekundzie wybuchnął niepohamowanym śmiechem. - Myślałaś, że chcę skoczyć? Bo wyglądasz jakbyś miała dostać za chwilę zawału. -Chyba pierwszy raz widziała, żeby tak szczerze się śmiał. - Spokojnie, tu po prostu dobrze się myśli.
- Super. - Rzuciła. Nienawidziła, kiedy ktoś się z niej śmiał, zwłaszcza jeżeli miała dobre intencje. -  Ale wymroziłeś całe mieszkanie. - Oskarżyła go. - Może Cię tu zamknę, a jak już skończysz myśleć to na przykład zastukasz.
Z zwinnością normalną dla sportowca przerzucił nogi z powrotem i zeskoczył na pokrytą płytkami powierzchnię.
- Nie podziękowałem Ci jeszcze. - Powiedział patrząc na nią. - Za to dziś. Właściwie to uratowałaś mi tyłek...
- Bo sam nie umiałeś się odezwać. - Dokończyła.
- Dokładnie. - Zgodził się. - Trochę ciężko jest gdy, ktoś każde ci spakować kilka lat życia i setki planów w karton. Chore prawda? Durne życie.
- Nikt nie mówił, że jest łatwo. - Wzruszyła ramionami.
- Jestem Ci też winny przeprosiny. Miałem ciężki czas, a odbiło się to na Tobie. Tym bardziej chamsko, że obiecałem Kubie, że Ci pomogę. - Tłumaczył się. - Chyba po prostu nie lubię, kiedy ktoś pakuję się z butami w moje życie.
- Czyli bez butów mogę? - Spojrzała na swoje stopy. Stała w progu mieszkania w samych skarpetkach.
Dopiero teraz poczuła, że jest jej zimno. W sumie miała przecież na sobie tylko cienki sweter. Robert też najwyraźniej to zauważył.
- Zwariowałaś? Brakuje tylko, żebyś przeze mnie była chora.
- Aż taka delikatna nie jestem. - Stała patrząc na niego twardo. - To jak będzie z tym wcinaniem się w życie?
Znowu się uśmiechnął.
- Ubierz się. - Powiedział. - Coś Ci pokażę.
Po minucie wróciła w swoich butach i płaszczu.
- Lepiej. - Skinął z uznaniem głową. - To teraz zamknij oczy.
Posłusznie wykonała polecenie. Nie wiedziała jak długo potrwa u Roberta ten stan, ale miała nadzieję, że jak najdłużej. Szli kawałek, po czym poczuła jak jej stopy tracą kontakt z podłożem.
- Ej!
- Spokojnie. - Powiedział Lewy. - Możesz otworzyć.
Zrobiła jak jej polecił i naprawdę na chwilę straciła oddech. Siedziała w miejscu w którym zastała Roberta jak przyszła. Na balustradzie z nogami wiszącymi nad ruchliwą ulicą. Jedna ręka Roberta asekuracyjnie spoczywała na jej ramieniu. Mogła się bać, ale to nie zmieniało faktu, że chyba nigdy nie widziała czegoś tak pięknego. Rozciągała się przed nią cała panorama nocnego Dortmundu, miliony świateł i górujący nad tym stadion Borussii - Signal Iduna Park. Wszystko naprawdę niesamowite.
- To teraz możemy porozmawiać. - Powiedział Robert. Przez chwilę wystraszyła się kiedy usiadł obok, c dlatego, że znaczyło to, iż ją puścił. - Albo raczej ja mogę przyznać, że ostatnio sporo spieprzyłem. Przyjaciele mają mnie za nadętego obrażonego Bobka i chociaż ciężko się przyznać mają rację. Nasza znajomość też nie zaczęła się zbyt szczęśliwie, biorąc pod uwagę, że wylądowaliśmy w szpitalu. A o tym co było dalej, nawet nie warto mówić.
Elena uśmiechnęła się.
- Powinnam z grzeczności zaprzeczyć prawda? - Cały czas patrzyła na miasto. - To może inaczej. - Odwróciła się w jego stronę z poważnym wyrazem twarzy. - Zerujemy to konto. Jestem Elena.
Wyciągnęła rękę w jego stronę.
- Robert bardzo mi miło.



---------------------------------------------------------------------------

Dobra koniec tych kłótni. Trochę już mnie zmęczyły, myślę, że już nadszedł dobry moment na ocieplenie relacji tej dwójki.
Co do rozdziału to całkiem mi się podoba. Nie miał do końca tak wyglądać, ale czasami historia sama nagle mi się zmienia. Mam nadzieję, że coś z tego wyszło też waszym zdaniem. Przepraszam też, że późno, miałam go przecież dodać już dawno i zawaliłam na całej linii.
Dziękuję wam za wszystkie komentarze, nawet nie wiecie jak są motywujące.:)
Do następnej:) ( bez żadnych deklaracji i obietnic odnośnie terminu)


wtorek, 11 grudnia 2012

Liebster Awards

Przepraszam, wiem, że nowy miał być już dawno, ale jakoś nie mogę się zebrać...siedzi mi w głowie tylko nie mogę go przelać do worda...proszę o jeszcze odrobinkę cierpliwości:)
A tymczasem zostałam nominowana do Liebster Awards, za co bardzo dziękuję:) Tak więc:

Pytania:
1. Kiedy zaczęłaś interesować się sportem?
Euro 2008 - mecz Polska - Niemcy...nie wiem właściwie czemu, ale dokładnie wtedy to się zaczęło.
2. Lubisz skoki narciarskie?
Średnio...właściwie nigdy ich nie oglądam.
3. Ulubiony serial?
Dr House i Pamiętniki wampirów...nie wiem, który bardziej.
4. Gdzie chciałabyś spędzić wymarzone wakacje?
Lazurowe wybrzeże - Francja.
5.  Ulubiony przedmiot szkolny?
Obecnie żaden, ale na studiach każdy tak ma :P Ogólnie to zawsze kochałam chemię.
6. Język angielski vs. język niemiecki?
Angielski.
7.  Lubisz książki i filmy o tematyce fantastycznej?
Pewnie. Wychowywałam się w końcu na Potterze.
8. Co robisz zaraz po przebudzeniu?
Marzę, żeby móc iść dalej spać;p
9. Kiedy założyłaś swojego pierwszego bloga?
Trzecia gimnazjum, czyli jakieś...6 lat temu.
10. Ulubione warzywo?
Ziemniak.
11. Opisz siebie w 3 słowach.
Uparta, złośliwa, roztrzepana.

To by było na tyle:) Nominuję hmm...


A oto moje pytania:
1. Ulubiony zawodnik Reprezentacji Polski...
2. Komu po porażce Polaków kibicowałaś na Euro 2012?
3. Twój ulubiony sport to...
4. Jaki jest twój ulubiony gatunek literacki?
5. Skąd czerpiesz pomysły na dalszy rozwój opowiadania / opowiadań?
6. Ulubiony aktor/ aktorka...
7. Nienawidzę...
8. Cenię...
9. Kim chciałabyś zostać w przyszłości?
10. Szpinak czy brokuły?
11. Gdybyś mogła być kimś innym przez jeden dzień kogo byś wybrała?

sobota, 1 grudnia 2012

7."Świado­mość po­pełnionych błędów bo­li bar­dziej od uderze­nia w policzek".

Ten piątek nie różnił się pozornie niczym od tych, które do tej pory miała okazję spędzić w Dortmundzie. Budzik zadzwonił nieprzyzwoicie wcześnie, autobus był zbyt zatłoczony, a przesiadka i bieg przez skrzyżowanie jak co dzień denerwujący. Taki scenariusz przerabiała codziennie, ale tego dnia coś sprawiało, że miała ochotę rzucać wszystkim co trafiło jej pod rękę. Nie była do końca pewna co powodowało tak negatywne nastawienie. Może padający z niesamowitą jak na końcówkę lutego intensywnością śnieg (naprawdę zima mogłaby już dać sobie spokój i spokojnie pozwolić przyjść wiośnie), może przerażający niedobór kofeiny w organizmie, powodowany brakiem chociażby sekundy przerwy w pracy na napicie się kawy. Pewnie zrobiłaby to przed wyjściem gdyby nie kolejna "koleżanka" Roberta, która zablokowała jej dostęp do łazienki i spowodowała, że o mały włos się nie spóźniła. Właśnie, kolejna impreza z jakimiś dziwnymi ludźmi, którą zorganizował Robert i która nie dała jej spać chyba do trzeciej. To też mógł być powód. Najpewniej jednak wszystkie te czynniki wypływały na nią tak negatywnie, że jak lubiła powtarzać jej mama "bez kija nie podchodź".
- Trzymaj. - O jedenastej, kiedy w końcu udało jej się na chwilę usiąść za biurkiem, Sophie podała jej kubek czarnego, parującego napoju.
- Dzięki. - Wypiła łyk delektując się przyjemnym zapachem. - Wysiadam.
- Właśnie widzę. - Jej koleżanka usiadła na swoim miejscu. - Nowe zlecenia, Meg szaleje, a ty jak zwykle latasz na każde jej zawołanie.
Skalska wzruszyła ramionami. Święta racja, tylko co na to poradzić. Od Meg zależało czy dostanie zaliczenie i pozytywną opinię z tego stażu.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo i przyjemnie.
- Oj, coś mi się wydaje, że nie tylko Meg zalazła Ci dziś za skórę. - Sophie przyjrzała się szatynce badawczo. -Spowiadaj się koleżanko.
- Powiedzmy, że mam pewne problemy ze współlokatorem. - Odpowiedziała zdawkowo. Opowiadanie o Robercie było chyba ostatnią rzeczą, na którą miała teraz ochotę.
- Właśnie. - Sophie wstała. Oczywiście, Elena zdążyła już na tyle poznać koleżankę, żeby wiedzieć jak bardzo uwielbia "ploteczki". - Nigdy mi nie opowiadałaś z kim mieszkasz...
- Elena! - Z interkomu rozległ się głos Meg. Chyba pierwszy raz ten dźwięk jednak ją ucieszył.
- Innym razem Soph.

Jakub Błaszczykowski w czapce z daszkiem i okularach, ukrywających jego tożsamość przed przewijającymi się ludźmi, stał w terminalu Dortmundzkiego lotniska szukając wzrokiem znajomej postaci.

W końcu po chyba dziesięciu minutach oczekiwania wreszcie zauważył wysoką postawną osobę rozglądającą się podobnie jak on. 
- Czołem stary. - Podszedł i w geście przywitania poklepał kumpla po plecach.
- No czołem, czołem kapitanie. - Przybysz odwzajemnił jego gest.
- Jak podróż? - Zapytał Błaszczykowski kiedy kierowali się w stronę wyjścia.
- Kubuś serio? - Brunet zaśmiał się serdecznie. - Zadajesz pytania jak moja mama.
- No wiesz, taka uprzejmość, w końcu jesteś moim gościem.
- Nie pierdol stary co? - Wasilewski wrzucił torbę na tylne siedzenie samochodu kolegi. - Przyleciałem, żeby ustawić naszego misia do pionu i zabalować z kumplami. - Oparł łokcie na dachu patrząc na kapitana reprezentacji. - Więc może od razu bierzmy się do roboty co?

Wracała z pracy w nastroju chyba gorszym niż rano. Zabawne bo nie sądziła, że może być gorzej. Kopała wszystkie kamienie, które napotkała po drodze nie zważając na to, że zostawiają niezbyt estetyczne ślady na jej butach. W sumie nic szczególnego się nie stało, chyba tylko zmęczenie połączone z porannymi powodami jeszcze pogorszyło jej humor. Przeszła przez bramkę mijając stróża, który nawet nie zwrócił na nią uwagi. Z torebki zaczął dochodzić stłumiony dźwięk dzwoniącego telefonu. Zaczęła przetrzepywać jej zawartość nie zatrzymując się i w tym momencie silnie się z kimś zderzyła lądując na zimnym chodniku.

- W porządku? - Mężczyzna podniósł się wyciągając w jej kierunku rękę.
Zawahała się. Nie wiedziała czemu, ale wydał się jej trochę straszny. Gdyby spotkała go sama na ciemnej ulicy z pewnością uciekłaby jak najdalej.
- Tak jasne. - Przyjęła zaoferowaną pomoc i wstała.
- Lena? - Usłyszała znajomy głos i zobaczyło idącego w ich stronę Błaszczykowskiego. - Hej dzieciaku.
- Cześć. - Uśmiechnęła się. - Co tu robisz?
- Idziemy do Roberta. - Wyjaśnił. - Wiesz herbatka, ciasteczka i te sprawy. Lewy w końcu ostatnio jest taki towarzyski.
Zaśmiała się. Chyba tylko Piszczek rozbawiał ją bardziej niż Kuba.
- Co ty nie powiesz...
- Dlatego wytaczam ciężkie działa. - Powiedział z dumą. - Poznałaś już jak widzę Wasyla.
- W dość specyficzny sposób. - Przyznała uśmiechając się do bruneta. - Przepraszam, zagapiłam się. Elena Skalska, bardzo mi miło.
- Marcin Wasilewski. - Odpowiedział wyciągając do niej rękę. - Dla przyjaciół Wasyl i wpadaj na mnie kiedy chcesz ślicznotko.
- Nie błaznuj. - Błaszczykowski pokręcił głową. Cały Marcin Wasilewski. - To co odprowadzimy Cię do domu dzieciaku.
- Jasne.
- Moment. - Wasilewski popatrzył na dwójkę, która już ruszyła w stronę właściwego bloku. - To jest ta laska co mieszka z Lewym?
Nie doczekał się odpowiedzi, więc ruszył za nimi.

Przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi. To co zobaczyła jakoś szczególnie jej nie zaskoczyło. Robert siedział na kanapie z paczką Laysów i oglądał transmisję jakiegoś meczu. Salon wyglądał tak jak rano, czyli mniej więcej jakby przeszło przez niego tornado. Nie mieli dziś treningu, a on nawet nie raczył się ruszyć i ogarnąć trochę po wczorajszych gościach. Wzięła głęboki wdech i bez słowa zdjęła płaszcz i buty w czasie gdy Kuba z Wasylem weszli do środka.

- Się masz Misiu. - Wasilewski rozłożył ręce jak ojciec w kierunku syna marnotrawnego. 
- Co tu robisz? - Lewy patrzył na kumpla jakby co najmniej zrobił się zielony i wyrosły mu czułki.
- Tak, tak też miło cię widzieć. - Usiadł obok Lewandowskiego biorąc ze stołu butelkę piwa. - Słyszałem misiu, że coś ostatnio fiksujesz.
- Serio? - Robert popatrzył na Kubę. - Ściągnąłeś Wasilewskiego, żeby mnie ustawił do pionu?
Kuba wzruszył ramionami. Co poradzić. Martwił się o przyjaciela, którego humory dawały się już wszystkim we znaki, a wiedział, że Marcin potrafi niejednemu przemówić do rozumu, dlatego razem z Piszczkiem zaprosił kolegę na kilka dni do Dortmundu.
- Nie no to już chyba przegięcie!?
Wszyscy trzej odwrócili głowę w stronę Eleny. Szatynka stała w kuchni trzymając w ręce ceramiczne kolorowe kawałki. Jej ukochany kubek, który z pewnością już do niczego się nie nadawał.
- Spadł wczoraj...
- Spadł? 
Zarówno Błaszczykowski jak i Wasilewski obserwowali dziewczynę. Kuba odkąd poznał Elenę jeszcze nie widział jej tak zdenerwowanej.
- Daj spokój. - Robert też wyczuł że sytuacja jest ciężka. - Przepraszam, odkupię Ci...
- Nie nie odkupisz. - Podeszła do niego z rządzą mordu na twarzy. - To był prezent, pamiątka. Wiesz gdzie możesz sobie wsadzić swoje przepraszam? Z resztą i tak masz to gdzieś. Biedny zraniony Robert. "Wszyscy skaczcie koło mnie na palcach, a ja będę się mógł nad sobą użalać".
- Nic Ci do tego. - Rzucił.
- Jasne. Rób sobie co chcesz, serio. Udawaj, że masz wszystko i wszystkich gdzieś, pij, pieprz się z kim chcesz. Nie obchodzi mnie to. Przynajmniej dopóki twoi goście nie niszczą moich rzeczy, a panienki nie blokują rano łazienki.
- Przyznaj, że chciałabyś być na ich miejscu.
Cała złość, którą zbierała w sobie od rana właśnie się przelała. Właściwie sięgnęła granicy, kiedy zobaczyła rozbity kubek, ale to co usłyszała naprawdę zagotowało jej krew w żyłach. W ułamku sekundy znalazła ujście dla wszystkich tych emocji, kiedy jej prawa dłoń przecięła powietrze i zatrzymała się na jego policzku.
- Dupek.
Odwróciła się na pięcie i wbiegła po schodach na górę.
Robert stał jak osłupiały masując czerwieniejący policzek. Nie mniej zdziwieni wybuchem dziewczyny byli Kuba i Wasyl, wciąż z boku obserwujący całą scenę.
- Łał. - Stwierdził Marcin.- Dziewuszka ma temperament. 
- Co...
- Cicho misiu. - Wasilewski uciszył Roberta. - Sam bym Ci chętnie poprawił za totalny brak szacunku w stosunku do kobiet. Tyle, że nie mam serca kopać leżącego.

Mieli rację. Wszyscy dookoła mieli rację. Zachowywał się jak dupek i najgorsze, że miał tego pełną świadomość, a i tak to robił. Dawno już pogubił się w rachubie dziewczyn czy imprez, które zaliczył. Ani jedno, ani drugie nie miało szczególnego znaczenia, ale zapewniało chwilową rozrywkę. To w sumie wystarczało. Na treningach i meczach dawał z siebie wszystko, co odbijało się w liczbie strzelonych bramek. W końcu mimo wszystko piłka była jego życiem i jedyną miłością, która mu została i wciąż dawała tą samą energię. Tyle, że zaraz po wyjściu z szatni wracał do mieszkania, w którym mieli zamieszkać po ślubie i do wszystkich swoich żalów. Bo jak nie mieć, żalu kiedy przez kilka lat kochasz kogoś, myślisz, że z wzajemnością, a na koniec słyszysz: "Było miło, ale nie jest nam razem po drodze". Ona spieprzyła ich związek, a on w odwecie relacje z ludźmi, którzy go otaczali. Tak naprawdę jedynie na złość sobie samemu. To proste. Ludzie odchodzą. Zawsze, bo tacy już są. Łukasz czy Kuba, przyjdą pograć w fifę, wypiją kilka piw, albo zaliczą wszyscy razem udaną imprezę. Ostatecznie jednak wrócą do szczęśliwych rodzin. Elena - to była zupełnie inna sprawa. Tak naprawdę cieszył się, że jest, że nie wracał do pustego domu, że ktoś siedział w kuchni i pił kawę kiedy przychodził. Tyle, że ona też wyjedzie. Wróci do narzeczonego, a on pewnie zostanie sam. Rachunek był prosty. Nie przywiążesz się do nikogo- nikogo nie stracisz.

 Dlatego starał się raczej ją ignorować. Złamał się dopiero w walentynki. Samotność w taki dzień była zbyt przytłaczająca. Zdziwił się jak dobrze mu się z nią rozmawiało. Elena miała na wiele spraw podobne spojrzenie, ale kiedy się z nim nie zgadzała nie bała się o tym mówić czy kłócić. Definitywnie ten wieczór,był najprzyjemniejszym od kiedy po przerwie zimowej wrócił do Dortmundu. Pluł sobie w brodę, za to że nie zmienił wtedy swojego zachowania, tak samo jak za to co powiedział niecałe dwa tygodnie później. W pełni zasłużył na ten policzek, sam dałby sobie w twarz gdyby Elena tego nie zrobiła. Nie dziwił się też, że od tego czasu całkiem przestała się do niego odzywać. Bardziej niż policzek piekły go wyrzuty sumienia i złość na samego siebie. Obiecał Kubie, że zajmie się jego narzeczoną, a tymczasem totalnie zawalił i teraz dziewczyna pewnie się wyprowadzi. Po co innego byłaby gazeta z ogłoszeniami, którą w pośpiechu musiała zostawić na stole w kuchni, a którą znalazł gdy wrócił z treningu? 
- Idiota - pomyślał kopiąc w szafkę ze złości. - Chyba wreszcie trzeba się ogarnąć.


-----------------------------------------------------------------


Sama nie wiem...tak naprawdę chciałam to chyba napisać inaczej, bo w sumie projekt tego rozdziału mam  w głowie już od jakiegoś czasu. Cóż, wyszło jak wyszło. Może nie uciekniecie z krzykiem, w trakcie czytania.

Ktoś czasem musi przyłożyć, żeby ktoś inny się ogarnął i tadam...nie musi to być Wasyl:). 
Po dwóch miesiącach odzyskałam komputer...mój własny, kochany:). Dlatego mam nadzieję, że czas pozwoli mi częściej dodawać nowe rozdziały, bo głowę mam pełną pomysłów. Więc nowy może jutro? Co wy na to?:)
Mogę też wreszcie spokojnie nadrobić zaległości u Was, a troszkę się tego nazbierało.
Do następnej w takim razie;)

wtorek, 13 listopada 2012

6. "Każdy po­winien mieć ko­goś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiado­mo jak dziel­ny, cza­sami czu­je się bar­dzo samotny."



Chyba się przeliczyła. Myślała, że staż w tego typu firmie, będzie się wiązał z projektowaniem jakichś ogrodów, tarasów...no albo chociaż polegał na asyście i obserwacji. Tymczasem szybko przekonała się, że posada asystentki Meg oznacza nie mniej, nie więcej, tylko stanowisko jej osobistej przynieś, podaj, pozamiataj. Była rozczarowana. Jadąc na taki staż liczysz na to, że jednak nauczysz się czegoś co przyda Ci się w zawodzie.No może spora część studentów poluje tylko na podpis, który umożliwi im zaliczenie. Najlepiej jeszcze zaoczny z jakiejś firmy rodziców, dziadków czy bóg wie jeszcze jakich krewnych. Elena nie lubiła takiej łatwizny. Ta szansa spadła jej prawie jak z nieba i chciała ją maksymalnie wykorzystać, a tymczasem jedyne czego się do tej pory nauczyła to jak przygotowywać latte i espresso. Dodatkowo czuła, że Meg nie patrzy zbyt przychylnie na trampki, swetry i bluzy, w których pojawiała się w pracy, nie mogła jednak nic zrobić, bo nie tylko Elena w ich firmie preferowała taki luźny, artystyczny styl. Rzucała więc tylko raz po raz niezbyt subtelne aluzje.
Po pierwszym tygodniu Sophie - jej jedyna bratnia dusza i ucieczka w tej pracy - powiedziała, że Meg chciała na ten staż jakąś swoją siostrzenicę, ale ubiegli ją rodzice Marty. Cóż, to był argument, który z pewnością w dużym stopniu wyjaśniał jej niechęć do Eleny. W każdym razie Skalska ze swoim wrodzonym uporem uznała, że nie podda się tak łatwo i codziennie od trzech tygodni dzielnie starała się nie dać złamać i stawić czoła szefowej.
Życie i mieszkanie w Dortmudzie, ku jej własnemu zaskoczeniu zaczynało jej się coraz bardziej podobać. Robert w prawdzie nie zmienił w ciągu tych trzech tygodni swojego zachowania nawet o pół stopnia, ale nie wchodzili sobie w drogę i całkiem dobrze opanowali mijanie się. Może czasami przychodziły momenty, w których przypominała sobie znalezione w pudełku zdjęcia i zastanawiała się czy z tamtym Robertem jej relacja wyglądałaby inaczej. Może mogłaby choć trochę przypominać jej stosunki z Łukaszem i Kubą, którzy okazali się naprawdę świetnym towarzystwem. Pierwszy rozbawiał ją do łez za każdym razem kiedy miła okazję się z nim zobaczyć, a drugi pomagał w zaaklimatyzowaniu i odnalezieniu się w mieście, do tego stopnia, że zaczęła go nazywać starszym braciszkiem, co wcale mu nie przeszkadzało, bo podobno zawsze chciał mieć siostrę.

Czternasty lutego w tym roku w żadnym wypadku nie napawał jej optymizmem. Nigdy specjalnie nie przepadała za tą całą walentynkową komercją, wszechobecnymi różowymi i czerwonymi serduszkami i cała resztą "miłosnych" gadżetów. Mimo to od kiedy spotykała się z Kubą oczywistym było, że spędzali ten dzień razem. Zazwyczaj siedząc u niej w pokoju z butelką wytrawnego wina - wolała słodkie, ale zazwyczaj ustępowała w tej kwestii Kubie - oglądając filmy i snując plany wspólnej przyszłości. Tym razem dzielił ich dystans ośmiuset kilometrów i chociaż nie spodziewała się, że jej narzeczony niczym rycerz z bardziej współczesnej bajki wysiądzie nagle z białego samolotu na lotnisku w Dortmundzie, bo chce z nią spędzić ten dzień, to z pewnością liczyła na coś więcej niż sms. Najwyraźniej zdaniem Kuby to był wystarczający przejaw narzeczeńskich uczuć. Zawsze myślała, że rzeczy w stylu rutyny i przyzwyczajenia, których ostatnio pełno było w jej związku dopadają pary dopiero parę lat po ślubie. Tymczasem widziała chociażby Łukasza i Ewę, pasję z jaką Piszczek szykował walentynkową niespodziankę dla żony i raziło ją, że na tym etapie, kilka kroków dalej niż ona i Kuba, wciąż nie widzą za sobą świata, podczas gdy o niej i Kubie nie można tego chyba powiedzieć.  Na dobrą sprawę otaczało ją tyle różnych rodzajów uczuć. Szaleńczo zakochani Piszczkowie, Kuba i Agata - przykład spokojniej rodziny, może bez fajerwerków, ale z pewnością przepełnionych miłością i oddaniem. Ona sama zaręczona i podobno szczęśliwie zakochana, chociaż z każdym dniem coraz bardziej pełna wątpliwości czy wszystkie podjęte decyzje są słuszne. No i jeszcze na koniec tego wszystkiego Robert, który próbuje udowodnić wszystkim, że ma uczucia gdzieś, a tak naprawdę próbuje jakoś poradzić sobie z tym, że został porzucony po paru latach podobno udanego związku.

Nie wiedziała za bardzo co ze sobą zrobić. Wyszła z pracy wcześniej, bo szef miał dobry humor i kazał wszystkim wracać do swoich drugich połówek. Normalnie pewnie cieszyłaby się z wolnego, ale dziś jej jedyną perspektywą był powrót do mieszkania i samotne patrzenie w sufit, co z pewnością nie było ani trochę zachęcające. Dlatego właśnie snuła się po prawie pustym parku, szczelnie otulając się szalikiem, bo mróz zaczynał szczypać jej policzki. Park miejski w Dortmundzie nie był zbyt duży, ale od kiedy trafiła tu przypadkiem wracając z pracy stał się jej ulubionym miejscem. Lubiła chodzić, źle odśnieżonymi alejkami i myśleć, nawet jeżeli tak jak dziś nie były to pozytywne myśli.
Telefon zaczął wibrować w jej kieszeni, a napis na wyświetlaczu powiadomił ją, że dzwoni Kuba. Mimo wcześniejszych myśli jednak się uśmiechnęła. Przynajmniej nie tylko sms. Usiadła na jednej z ławek odbierając.

Wieczorem siedziała w swoim pokoju, sama tak, jak się spodziewała. Rysowała. Powinna robić w tym momencie milion innych rzeczy. Złożyć zamówienie dla Meg, sprawdzić grafik jej spotkań z klientami. A tymczasem po prostu siedziała po turecku na swoim łóżku, przygryzała jak to miała w zwyczaju dolną wargę i z pełnym skupieniem wbijała wzrok w kształt który czarne i szare kreski zaczynały tworzyć na białym arkuszu papieru. Powinna się cieszyć tym dniem, zaręczona...zakochana...ona tymczasem chciała, żeby zakończył się jak najszybciej. Okazało się, że Kuba dzwonił głownie po to, żeby poinformować, że przesłał jej mailem propozycje zespołów weselnych, które znalazła jego mama i poprosić żeby się im przyjrzała. Ich rozmowa trwała całe trzy minuty, bo "dopiero wrócił zmęczony z treningu i musi się ogarnąć".
Ktoś zapukał do drzwi. Po jej krótkim "proszę" otworzyły się i stanął w nich Robert. Chyba mniej zaskoczył by ją widok małego kupidyna z uroczymi blond loczkami, łukiem i całą resztą walentynkowego badziewia. Trzymał w ręce butelkę i dwa kieliszki.
- Napij się ze mną.
Ot tak po prostu. Jakby wszystko w ich relacji było ok. Jakby nie warczał na nią od kiedy tu mieszka, jak pies na listonosza, który wszedł na jego teren. Jakby byli dwójką kumpli, która ma zły dzień.
Jeszcze bardziej zdziwiła się jak szybko się zgodziła. Odłożyła kartkę i ołówek zastępując je jednym z kieliszków, który Lewy wypełnił natychmiast czerwonym winem.Takim jakie uwielbiała. Słodkim o wyśmienitym bukiecie. Siedzieli ramię w ramie na jej łóżku rozmawiając.  O wszystkim i o niczym. O bezsensie tego dnia, o życiu, polityce i religii. Jedynym co omijali szerokim łukiem były tematy Kuby i Anki. Jakby właściwie nie istnieli. A później, może dla równowagi tak samo długo milczeli po prostu wpatrując się w lawendowe ściany i atramentową czerń za oknem. Robert każdą opróżnioną butelkę zastępował nową, i jeśli dobrze policzyła robił to dokładnie dwa razy.Nie była pewna kiedy usnęła. Po prostu w pewnym momencie oparła głowę o poduszkę i przymknęła oczy. Kiedy je otworzyła na dworze było już całkiem jasno, a ona leżała przykryta po szyję miękkim kocem czując lekki ból głowy. Opanowało ją dziwne przekonanie, że cała ta noc była tylko snem, w którym na chwilę spotkała starego Roberta, tego sympatycznego chłopaka ze zdjęcia leżącego, we wciąż nie wyniesionym pudełku, ale butelki stojące na podłodze zdecydowanie potwierdzały, że nie był to tylko wytwór jej wyobraźni. Pozbierała je i zeszła do kuchni. Robert siedział w salonie przeskakując po kanałach telewizyjnych. Zwykła leniwa niedziela.
- Cześć. - Uśmiechnęła się do niego.
- Hej. - Odpowiedział nie odrywając nawet wzroku od ekranu.
Najwyraźniej wrócił do swojej skorupy i miał zamiar znowu się w niej zabunkrować. A ona głupia myślała, że może te nocne rozmowy przy winie coś zmienią w ich stosunkach. Minęła go i chyba z odrobinę zbyt dużym impetem wyrzuciła butelki do kosza. "Rozmawialiśmy, było cudownie, a potem wzeszło słońce i wróciła szara rzeczywistość".


------------------------------------------------------------------------------

Oj chyba nie wyszło...krótko i zadowolona jestem tylko z ostatniego akapitu, dwa wcześniejsze są trochę po to, żeby przedstawić pewne sprawy i uczucia bohaterki. Później będzie to zapewne ważne:). Nie chciałam, żeby relacja Eleny i Roberta była ciągle kiepska, dlatego postaram się ją stopniowo poprawiać. To jest taki początek.
Ostatni cytat - myśli Eleny - pochodzi z "pamiętników wampirów". Przyznaję się, nie mogłam się oprzeć bo pasował mi tu idealnie.
W dalszym ciągu czekam na mój komputer i korzystam z łaskawości mojej przyjaciółki. Mam nadzieję, że w końcu się to zmieni...
No i ostatnie:) Dziękuję wam za wszystkie komentarze...naprawdę jestem zaskoczona waszą pozytywną opinią i tym, że ktoś to czyta. To dzięki wam ta historia toczy się dalej.:)
Do następnej:*


niedziela, 28 października 2012

5."Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, co ci się trafi..."

Imprezy są rzeczą jak najbardziej pozytywną, przyjemną etc., nie da się jednak ukryć, że mają swoje negatywne strony, a ściślej mówiąc skutki. Robert Lewandowski już nie raz miał okazję na własnej skórze doświadczyć tzw. "syndromu dnia drugiego".  Koszmarny ból głowy, zawroty w żołądku i to głupie uczucie czarnych dziur w pamięci. Niezliczoną ilość razy obiecywał sobie, że tym razem to już ostatni raz i tyle samo razy bez mrugnięcia okiem łamał to postanowienie. Zwłaszcza od czasu rozstania z narzeczoną. Tak było po prostu łatwiej. Miał tendencję do robienia głupot pod wpływem szalejących we krwi procentów, no bo kto właściwie jej nie ma? Wcześniej kilka lub kilkanaście razy powiedział lub zrobił coś czego później żałował i nauczony tym starał się pilnować. Z resztą Anka nie lubiła kiedy za bardzo imprezował z kumplami. Zawsze po takich balangach chodziła kilka dni wściekła. Miała swoje zasady, które nie do końca rozumiał, ale akceptował. Z chwilą kiedy się wyprowadziła wszystko mu zobojętniało. Przestał się w zasadzie przejmować tym co, gdzie i z kim robi. Tym razem nie było inaczej. Nie pamiętał wiele z poprzedniego wieczoru. Może to i lepiej. Nawet jeżeli zrobił coś głupiego to pewnie nikt nawet nie zauważył, a jeśli, to i tak mu zapomną, po raz kolejny wytłumaczą, że "przecież odreagowuje". Gdyby tylko ta cholerna głowa tak bardzo nie bolała. Co najmniej jakby jakaś piechota urządziła sobie w jego czaszce defiladę. I to z salwami honorowymi.
Wygrzebał się z łóżka, do którego trafił w nie wyjaśnionych okolicznościach i w ogólnie panującym w jego sypialni rozgardiaszu znalazł czarne spodnie dresowe z białym logiem nike. Przeklinał w duchu to mieszkanie i odległość, która dzieliła jego sypialnie od kuchni, tego poranka większą chyba niż dystans między Krakowem a Warszawą. Kiedy w końcu dotarł do swojego celu przeżył spory szok. Elena siedziała na jednym z wysokich krzeseł przy blacie przeglądając jakąś książkę i zajadając jajecznicę, której zapach wywołał u niego zdecydowanie nie przyjemną reakcję żołądka. Postarał się to zignorować i skupił się na postaci dziewczyny. Ubrana w jeansy, niebieską flanelową koszulę z włosami związanymi w luźnego kucyka wyglądała na całkowicie wypoczętą i zadowoloną. Zupełnie jakby nie byli na tej samej imprezie, a ze byli był pewien, bo chociaż zostawił ją chwilę po tym jak weszli co jakiś czas odnajdywał w zebranym tłumie jej sylwetkę i widział, że Kuba z Łukaszem wzięli dziewczynę pod swoje skrzydła podczas gdy on zajął się nowo poznaną blondynką.
-Cześć. - Dziewczyna oderwała się od lektury uśmiechając do niego. - Rannym ptaszkiem to ty nie jesteś. - Cyfrowy zegar na kuchence wskazywał godzinę piętnastą. -Kuba prosił żebyś do niego zadzwonił jak wstaniesz.
- Jasne. - Mruknął siadając na krześle obok i opierając głowę na blacie. - O której wczoraj wróciłaś?
- Dzisiaj. - Uściśliła. - Jakąś godzinę po was.
Was. To słowo uderzyło go co najmniej jakby, ktoś zdzielił go obuchem przez łeb.
- Po nas?
- No po tobie i twojej koleżance. - Wstała zamykając książkę i wyciągając z szafki szklankę. Miał wrażenie, że słyszy w jej głosie drwinę. - Swoją drogą zostawiła coś dla Ciebie.
Podsunęła mu kartonik. Na białej powierzchni odbita była zbyt czerwona szminka poniżej której biegł szereg cyfr i dopisek " zadzwoń misiu". Patrzył tempo w papier łącząc jego treść jedynie z tą zbyt wymalowaną blondynką podczas gdy Elena szukała czegoś w szafkach, które zamykały z się z odgłosem podobnym do wybuchu bomby atomowej.
-Proszę. - Podsunęła mu pod rękę szklankę z białym silnie buzującym płynem. - Szczerze mówiąc to nie najlepiej wyglądasz. Misiu.
Zabrała swoją kawę, książkę i zniknęła mu z oczu.

Szła ulicą starając się nie pomylić drogi. Z jej kiepską orientacją w terenie dotarcie do domu Piszczka stanowiło nie małe wyzwanie, zwłaszcza, że wczorajszego wieczoru pojechała tam z Robertem w nocy taksówką. Właściwie na dzisiejszy dzień też byłby to dobry pomysł, ale zimą rzadko zdarzały się takie słoneczne i przyjemne popołudnia, więc nie mogła sobie odpuścić spaceru. Obiecała Łukaszowi, że pomoże mu jakoś ogarnąć kiepsko wyglądający po wczorajszym wieczorze dom i miała zamiar wywiązać się z tej obietnicy. Poprzedni wieczór z pewnością należał do bardzo udanych. Początkowo chciała zwiać pięć minut po przyjściu, mniej więcej w momencie kiedy Robert zniknął gdzieś w tłumie zostawiając ją samą w salonie pełnym nieźle wstawionych już piłkarzy i przesadnie jej zdaniem pomalowanych panienek. Zanim jednak wcieliła plan ucieczki w życie dwie silne postacie złapały ją pod ręce. Chciała zaprotestować dopóki w jednej z nich nie rozpoznała kapitana reprezentacji Polski.

- Ładnie tak szanowna panno uciekać nie witając się z gospodarzem. - Powiedział drugi po Polsku.
- Nie śmiałabym.
- Od razu lepiej. - Chwycił jej dłoń i jak prawdziwy gentelman dotknął delikatnie wargami.- Łukasz Piszczek, niezmiernie mi miło.
- Elena Skalska. - Dygnęła z uśmiechem dając się wciągnąć w tą zabawę. - Cała przyjemność po mojej stronie.
Później, nawet nie zauważyła kiedy poznała resztę drużyny z Dortmundu. Najbardziej rozbawili ją jasnowłosy Marco Reus, Mario Goetze , którem dosłownie nie zamykały się usta i Mats Hummels, który cały wieczór błagał ją o wybaczenie za to, że przypadkiem oblał ją piwem. Zwykły wypadek, ktoś z tańczących potrącił go kiedy się przedstawiał i połowa zawartości butelki, którą trzymał znalazła się na koszulce Eleny. Pozostałą część imprezy musiała, więc spędzić w zdecydowanie na nią za dużej czarno- żółtej koszulce Łukasza, którą później, kiedy piłkarze jeszcze bardziej się wstawili, ozdobili całą gamą autografów, a Łukasz wspaniałomyślnie ofiarował dziewczynie. Może właśnie to całe zamieszanie, które się wokół niej zrobiło spowodowało, że nie wypiła za wiele. Oczywiście nie miało to wpływu na jej zabawę bo i tak bawiła się świetnie. Doszła do wniosku, że trafiła do małego wariatkowa i jeśli miałaby być ze sobą całkiem szczera, to bardzo jej się to wariatkowo podobało.
Nie przeszkadzało jej nawet to, że Robert od momentu, w którym zostawił ją przy drzwiach kompletnie nie zainteresował się tym jak sobie radzi w nowym towarzystwie, a zamiast tego zajął się jakąś wątpliwie ładną blondyną, chociaż z pewnością dziewczyna nie wywołała u niej przyjemnych uczuć, ani w czasie imprezy, ani rano kiedy spotkała ją owiniętą jedynie ręcznikiem w momencie kiedy wyszła rano do łazienki.
- Cześć. - Stwierdziła z uśmiechem kiedy wreszcie dotarła do celu a Łukasz otworzył jej drzwi. - Ekipa ratunkowo - sprzątająca do usług.
- Jezu, Elena. Z nieba mi spadłaś - Wpuścił ją do mieszkania. - Jakby Ewa to zobaczyła do końca świata spałbym w salonie.
Na kanapie w centrum całego bałaganu siedział już Kuba Błaszczykowski.
- No to panowie, do dzieła.

Czas leciał nieubłaganie i zanim się obejrzała przyszedł dzień, którego perspektywa od przyjazdu do Dortmundu spędzała jej sen z powiek. Ostatnie trzy dni spędziła w towarzystwie chłopaków i może dlatego minęły one tak szybko. Niestety przyjechała tu w konkretnym celu i wreszcie nadszedł czas na jego realizację. Stała przed wysokim oszklonym biurowcem w dłoni trzymając teczkę ze swoimi projektami, rysunkami i sporą ilością dokumentów, które były niezbędne do rozpoczęcia stażu, jak skierowanie z uczelni czy karta z opisem przebiegu studiów. "Raz kozie śmierć" pomyślała i weszła.

- Dzień dobry. - Powiedziała do starszego pana siedzącego za wysokim biurkiem. -  Przyszłam do pracowni architektonicznej Tizita.
- Dziesiąte piętro. - Podał jej plakietkę z logiem firmy i słowem gość po czym wrócił do swoich wcześniejszych zajęć. Na trzęsących się nogach weszła do windy i wcisnęła guzik, który natychmiast rozświetlił się na niebiesko.
Nikt nie zauważył tego, że przyszedł ktoś obcy. Wszyscy biegali w tę i z powrotem zajęci swoją codzienną pracą. Podeszła do jakiejś kobiety, która akurat stała w pobliżu.
- Przepraszam, ja w sprawie stażu...
- Proszę wysłać podanie i dokumenty, ktoś się z panią skontaktuje. - Odpowiedziała nawet na nią nie spoglądając i zajęła się rozmową przez telefon.
- Ty jesteś Elena prawda? - Kiedy już straciła nadzieję, podeszła do niej dziewczyna. Na pierwszy rzut oka niewiele starsza od Skalskiej.
- Tak. - Potwierdziła. - Miałam się tu dziś zgłosić.
- Wiem. - Uśmiechnęła się dziewczyna. - Chodź, Meg już na Ciebie czeka.
- Meg?
- Twoja bezpośrednia przełożona, opiekunka. Nazywaj to jak chcesz. To ona będzie Cię na koniec opiniować.
- Myślałam, że Tiz...
- Szef? - Dziewczyna wyglądała na rozbawioną. - On się nie zajmuje stażystami. Ja sama widziałam go może raz. Meg to jego prawa ręka...
- Sophie! Co z moimi materiałami?
Znikąd wyrosła przed nimi wysoka, ubrana w idealnie dopasowaną czarną garsonkę kobieta. Gdyby Elena miała pięć lat i czytywała jeszcze bajki z pewnością ją wybrałaby jak ucieleśnienie jednej ze złych sióstr kopciuszka.
- Już prawie gotowe. - Wytłumaczyła się jej towarzyszka. - To jest nasza nowa stażystka.
- Tak pamiętam. - Zajrzała w jakieś swoje notatki. - Marta.
- Elena. Elena Skalska. - Poprawiła ją szatynka. - W zastępstwie.
- Ach tak. Zapomniałam o tym całym zamieszaniu, które pani koleżanka tu wywołała.
 Przewróciła oczami i zmierzyła dziewczynę dokładnie wzrokiem. Elena poczuła się pod tym spojrzeniem wyjątkowo źle. Nie lubiła eleganckich ubrań. Pamiętała jaką batalię musiała toczyć z samą sobą kiedy przychodziło jej ubrać czarną spódnicę, białą bluzkę i buty na obcasie na jakiś egzamin. Dziś zdobyła się tylko na granatowy żakiet i płaskie kozaki. Wydawało się jej to całkiem eleganckim połączeniem, ale w porównaniu z Meg nie wypadała za dobrze.
- Cóż. Zapraszam Cię w takim razie do mnie Eleno. - Otworzyła przed nią drzwi do swojego biura. - A i Sophie, proszę pospiesz się z tymi wycenami.

Przebrnęła przez to. Nie wiedziała do końca jak, ale jakimś cudem nie dała się tak całkiem zjeść nerwom. W prawdzie jej szefowa nie wyglądała na zbyt przyjemną, ale tym nie chciała się na razie za bardzo przejmować. Odbyła z Meg krótką rozmowę z której dowiedziała się, że będzie jej asystentką cokolwiek to miało znaczyć. Dostała nawet swoje biurko, obok Sophie, która przynajmniej na pierwszy rzut oka wydawała się być całkiem miłą osobą.

Po tym pełnym wrażeń dniu jedyną rzeczą na jaką miała ochotę była wygodna kanapa, kubek kawy i jakiś durny film. W mieszkaniu nie było nikogo. Z resztą Robert i reszta wrócili już po przerwie świątecznej do treningów i nie spodziewała się jego powrotu zbyt wcześnie. Przygotowała wszystko i już miała rozsiąść się przed telewizorem kiedy jej uwagę przykuło leżące obok schodów pudło. Rano z pewnością go tam nie było. Wiedziona wrodzoną ciekawością podeszła i podniosła kartonową przykrywkę. Na samym wierzchu leżało zdjęcie. Dwójka zakochanych, szczęśliwych ludzi. Bez problemu rozpoznała w jednej z postaci Roberta, chociaż na tym zdjęciu był inny. Trochę młodszy, ale nie to było główną różnicą. Na tym zdjęciu był szczęśliwy, uśmiechał się tak promiennie, że nie sposób było w to wątpić. Ona poznała innego Lewandowskiego. Pochmurnego, zamyślonego i w jakiś chory sposób całkowicie zobojętnionego. Miała wrażenie, że z chłopakiem ze zdjęcia zdecydowanie łatwiej byłoby jej się dogadać.
W zamku zachrzęściły klucze, a ona aż podskoczyła. Upuściła ramkę na leżące niżej w pudle ubrania i w ekspresowym tempie wróciła na kanapę. Drzwi otworzyły się dokładnie w momencie w którym włączyła telewizor.
- Cześć. - Powiedziała jakby nigdy nic. - Jak minął dzień?
Przez chwilę przyglądał się jej dziwnie, ale w końcu zdobył się na niewyraźny uśmiech.
- W porządku. - Odpowiedział odkładając torbę na podłogę. - A tobie?
- Dobrze.
O tak. Uwielbiała te ich bogate konwersacje.


----------------------------------------------------------------


Ehh...coś wyszło chociaż sama nie wiem czy jestem z tego rozdziału zadowolona. Mam mieszane uczucia.

Biję się w piersi i padam na kolana błagając o wybaczenie, ale mój komputer już trzeci tydzień siedzi w serwisie dlatego mam utrudniony dostęp i dodawanie komentarzy u was. Proszę o wyrozumiałość. Powinnam go odebrać we wtorek i wtedy nadrobię co mam do nadrobienia, uzupełnię linki i zrobię wszystko co mam zrobić.
A tymczasem do następnej kochane:)


niedziela, 14 października 2012

4. "Poza tym, czy tego chcemy czy nie, zawsze na coś czekamy"...



Kawa jest jedną z używek bez których dzisiejsza cywilizacja nie mogłaby się obejść, mimo, że całkowicie legalna kofeina uzależnia, może nawet bardziej niż inne specyfiki. Elena padła jej ofiarą na początku studiów i od tego czasu nie wyobrażała sobie poranka bez kubka czarnego napoju. Z tego właśnie powodu dziękowała w duchu, że chociaż to znalazła w szafce kuchennej Roberta. W lodówce poza światłem znajdowały się jedynie dwa piwa i słoik musztardy, czyli z pewnością nic co nadawałoby się na śniadanie. Kawa musiała na razie wystarczyć. Nie miała pojęcia o której jej współlokator wyszedł, znalazła jedynie kartkę na lodówce, która informowała, że ma parę spraw do załatwienia i komplet kluczy do mieszkania leżący na szafce obok. Dobre i to, bo po wczorajszej podróży miała wrażenie że Robert zamierza ją totalnie ignorować. Wpatrywała się w ciemny płyn wypełniający kubek, powoli mieszając w nim łyżeczką. Dawno nie była tak sceptycznie nastawiona do wszystkiego jak właśnie dziś – pierwszego poranka w Dortmundzie. Przez moment miała ochotę zamówić bilet i wieczornym pociągiem wrócić do Poznania.  Lawendowe ściany i jasne, aż pachnące nowością meble pokoju, w którym się obudziła - jej tymczasowego pokoju, który dotychczas był jednym z gościnnych – współgrały ze sobą idealnie, ale nie tworzyły klimatu, który kochała w swoim rodzinnym domu. Brakowało jej zdjęć, starych pluszaków i parapetu obłożonego poduszkami na którym potrafiła spędzać całe godziny ze szkicownikiem w ręce. Całe mieszkanie wydawało jej się takie bez życia. Duży, dwupoziomowy apartament z pewnością był urządzany przez fachowca, który postawił na nowoczesność.  Schodząc do kuchni obejrzała cały dokładnie. Drzwi naprzeciwko jej pokoju prowadziły do łazienki – przestronnego czarno-białego pomieszczenia, w którym najwięcej miejsca zajmowała wanna rogowa.  Z łazienką sąsiadował pokój Roberta, który wnioskując po wczorajszym zachowaniu, stanowił strefę zakazaną. Ostatnie drzwi prowadziły do drugiego – zdecydowania mniejszego niż ten który dostała pokoju gościnnego.  Dalej znajdowało się coś w rodzaju mini tarasu, z którego można było obserwować salon i lekko zataczające łuk by spotkać się ze ścianą salonu ciemne schody. Chyba najbardziej urzekły ją małe lampki zamontowane ponad każdym stopniem, które rzucały delikatne światło na jej bose stopy kiedy schodziła do przestronnego salonu z dużym aneksem kuchennym. Grafitowe ściany z rzuconymi w niektórych miejscach akcentami białego, czarne skórzane meble, duży plazmowy telewizor i zasłonięte żaluzją drzwi na taras. Mimo, że mieszkanie było niezaprzeczalnie piękne brakowało jakichś obrazków, bibelotów, które nadałyby mu charakter.  Nie mogła zaprzeczyć, że już tęskniła za poznańskim domem i tymi specyficznymi kłótniami rodziców przy śniadaniu. Zawsze zastanawiało ją jak dwójka tak różniących się ludzi może być tak zgraną parą. Mimo, że kłócili się niemal codziennie od ćwierć wieku niezmiennie kochali się i wspierali. Jej nastrój dodatkowo pogarszał lęk przed stażem. W fazie planów z pewnością było to ekscytujące, ale im bliżej był początek tym bardziej bała się, że sobie nie poradzi. Do tego wszystkiego dochodziło jeszcze negatywne nastawienie Roberta. Nie była pewna czy kierowane wyłącznie do niej czy do całego świata, ale z pewnością nie umilające wyjazdu.
Chrzęst kluczy w zamku „obudził” ją z tych wszystkich myśli.  Wzięła kubek gotowa stawić czoła swojemu gospodarzowi, ale mężczyzna, który mocował się, próbując wyjąć klucz z zamka w nawet najmniejszym stopniu nie przypominał Roberta. Był niższy, miał jasne włosy i oczy. Zobaczył ją dopiero po dłuższej chwili i stanął jak wryty we wciąż otwartych drzwiach.  Obejrzał się nerwowo zerkając na złoty numerek czternaście przytwierdzony do dębowej płyty i znowu wrócił wzrokiem do niej.
- Przepraszam. – Zaczął chcąc przerwać niezręczną ciszę. – Nie wiedziałem, że ktoś tu będzie.
- Też tu mieszkasz? – Zapytała patrząc na plik kluczy w ręce gościa. –Robert nic nie mówił.
- Nie. Boże broń. Mieszkać z Lewym.  – Skrzywił się teatralnie. – Jesteśmy przyjaciółmi, a jak wyjeżdża to zaglądam tu raz na czas żeby podlać kwiatki i nakarmić rybki.
Obejrzała się. Musiał naprawdę gorliwie wykonywać przysługę obiecaną przyjacielowi, bo kilka kwiatków, które mogła zobaczyć z tego miejsca wyglądało jakby miały zdecydowanie za dużo wody.
-Trochę je przelałeś. - Stwierdziła ze śmiechem. - Ale będą żyć. - Dodała natychmiast widząc strach w jego oczach.
- Nie bardzo się na tym znam - przyznał. - A tak w ogóle my tu gadu-gadu o kwiatkach, a ja zapomniałem o dobrych manierach i nawet się nie przedstawiłem. -Podszedł wyciągając w jej kierunku rękę. - Kuba.
- Elena, bardzo mi miło. - Do jej odpowiedzi przyłączył się brzuch, który najwyraźniej uznał, ze godzina jedenasta jest już idealną porą żeby coś zjeść. - Przepraszam, ale lodówka jest trochę pusta i jeszcze nie zdążyłam iść do sklepu.
- Cały Lewy. Zostawiać gościa samego sobie to bardzo w jego stylu ostatnio. - Stwierdził blondyn. - W takim razie ja pobawię się w gospodarza i zabiorę Cię na śniadanie, pasuje?
Miała świadomość, że poznała Kubę dopiero pięć minut temu, ale od pierwszej z tych pięciu minut wydał jej się niezwykle sympatyczny, a żołądek zaczynał przywierać jej do kręgosłupa więc ostatecznie poprosiła o chwilę czasu, żeby zamienić spodnie dresowe w których spała na coś normalnego i razem z nowym znajomym opuściła mieszkanie.

Czasami, na drodze spotyka się ludzi z którymi rozumie się właściwie bez słów, i mimo,  że zna się ich dopiero chwilę, tematów do rozmowy nie brakuje. Kuba Błaszczykowski był jedną z niewielu osób, w stosunku do których Elena miała takie odczucia. Zjedli razem znakomite tosty francuskie w małej restauracji zlokalizowanej na parterze bloku na przeciwko tego, w którym obecnie mieszkała. Poprzedniego wieczoru nie miała właściwie czasu, żeby rozejrzeć się po okolicy, z resztą korki na autostradzie spowodowały, że dotarli na miejsce kilka minut po dwudziestej drugiej, a zmęczona jazdą dziewczyna marzyła jedynie o ciepłym łóżku. Teraz natomiast Kuba zadbał o to, żeby pokazać jej strzeżone osiedle, i punkty niezbędne na co dzień jak sklep spożywczy czy mała piekarnia. W ciągu godziny, którą spędzili na jedzeniu śniadania dowiedziała się, że Błaszczykowski razem z żoną i córką mieszka w domu kilka ulic dalej, posłuchała trochę o jego zamiłowaniu do piłki, a sama wytłumaczyła mu kim jest i skąd właściwie wzięła się w mieszkaniu Roberta. Wracając wstąpili do sklepu i Elena zrobiła podstawowe zakupy.
- Musisz jeszcze poznać Piszcza. - Stwierdził Kuba, kiedy stali przed drzwiami, a ona szukała kluczy w torebce. - Nie znam drugiego takiego kawalarza. Z resztą czekaj. Łukasz wspominał coś o imprezie dla chłopaków z klubu dziś wieczorem. Może wpadniesz?
- Jasne.
Drzwi stanęły przed nimi otworem zanim zdążyła je otworzyć.
- Robert! Tęskniłem misiu. - Błaszczykowski poklepał kumpla po plecach. - Czemu nie mówiłeś, że wracasz wcześniej?
- Tak wyszło. - Stwierdził Lewandowski bez entuzjazmu. - Dobrze Cię widzieć stary.
Elena minęła ich kierując się ze swoją siatką do kuchni. Poukładała na pustych wciąż pułkach zakupy podczas gdy chłopaki rozsiedli się w salonie.
- Przepraszam, że tak Cię zostawiłem. - Odezwał się Lewandowski. W pierwszej chwili zastanawiała się  do kogo mówi, dopiero kiedy podniosła głowę z nad siatki zobaczyła, że patrzy na nią. - Dobrze, że Kuba jest bardziej ogarnięty niż ja.
Błaszczykowski wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Miała wrażenie, że nastawienie Roberta uległo poprawie. Wciąż widać było, że coś go gryzie, ale chyba uznał, że wyładowywanie się na otoczeniu nic mu nie da.
- Nie ma sprawy. - Odpowiedziała z uśmiechem. - Jakoś daliśmy sobie radę.
Kolejne kilka godzin spędziła w towarzystwie obu piłkarzy, którzy z dziecinną wręcz pasją zabrali się za grę w fifę. Śmiała się pod nosem widząc ich zaangażowanie, aż w końcu postanowiła ulotnić się do siebie i zadzwonić do Polski.
- Pamiętaj, że idziesz dziś z nami do Łukasza. - Rzucił jeszcze Kuba kiedy była już na schodach.
- Tak jest kapitanie. - Zasalutowała i pobiegła do siebie.

Dwie godziny spędziła przy telefonie rozmawiając najpierw z mamą, która solidnie ochrzaniła ją za to, że nie zadzwoniła wcześniej, w czasie kiedy jej rodzicielka odchodziła od zmysłów czy wszystko jest w porządku. Kiedy już ją uspokoiła i przeprosiła po raz kolejny musiała wysłuchać kazania na temat tego co ma robić, a czego nie. Po rozmowie z mamą przyszła pora na telefon do Kuby. Ten w przeciwieństwie do jej mamy nawet nie zauważył, że powinna zadzwonić, bo ufał Robertowi i wiedział, że dowiezie jego narzeczoną w całości. Ostatni telefon wykonała do Marty głównie po to, żeby zweryfikować jeszcze raz informacje na temat stażu i upewnić się, że wszystko wie. Kiedy wreszcie skończyła, zorientowała się, że jest już prawie dwudziesta i że chyba najwyższy czas zbierać się na imprezę. Jeśli miałaby być ze sobą szczera to okropnie nie chciało jej się nigdzie ruszać, ale powiedziała już że pójdzie i głupio byłoby się nagle wycofać. Postawiła na prostotę. Jeansy, bokserka i ukochane trampki. Swoje długie włosy zostawiła naturalnie pofalowane. Kiedy zeszła na dół Robert siedział na kanapie przed telewizorem i najwyraźniej na nią czekał.
- Idziemy?
- Jasne. - Uśmiechnął się, ale wciąż nie widziała w tym jego uśmiechu szczerości.

Obszerny salon wypełniał zapach piwa i dymu papierosowego. Łukasz Piszczek korzystał z chwilowej nieobecności  żony, która wyjechała do swojej matki i postanowił zorganizować imprezę dla kumpli z Borussii. Jak zwykle w takich wypadkach poza ludźmi, których znał co chwila migała mu jakaś nieznana twarz i stopniowo zaczynał się zastanawiać czy to był dobry pomysł.
- Stary, impreza pierwsza klasa. - Marco Reus poklepał go po plecach znikając po chwili w tłumie z jakąś dziewczyną.
- Napij się. - Nie wiadomo skąd pojawił się koło niego Błaszczykowski i podał mu butelkę piwa. - I tak tego nie ogarniesz.
- Pewnie masz rację.- Przytaknął. - Ale te wszystkie ukochane wazony Ewy. Jak, któryś rozbiją to będę trupem. - Wziął spory łyk z podanej przez przyjaciela butelki. - A co z naszym kochanym Robertem?
- Wrócił. - Odpowiedział Kuba. - Ale dalej jest zły na cały świat. - Łukasz doskonale wiedział o co chodzi. Od momentu kiedy narzeczona Robert wyprowadziła się, kończąc definitywnie ich związek Lewandowski zmienił się i to zdecydowanie nie na lepsze.
- O wilku mowa. - Powiedział Kuba. Łukasz podążył za jego wzrokiem i zobaczył drugiego przyjaciela w towarzystwie ładnej brunetki.
- A to kto? - Zapytał nie kojarząc kompletnie dziewczyny.
- To mój drogi przyjacielu, albo jest nasze i jego wybawienie, albo nowe kłopoty.

-------------------------------------------

No i udało się. Mimo zepsutego komputera jakoś napisałam. Sama nie wiem, ocenę pozostawiam wam.
Postaram się jak najszybciej nadrobić to co mam do nadrobienia u was.
Do następnej:)

sobota, 13 października 2012

3."Zmiany to proces, poprzez który przyszłość wchodzi w nasze życie"

Elena siedziała w pokoju Kuby na swoim ulubionym fotelu pod oknem, z nogami przerzuconymi przez jeden z podłokietników. W ręce trzymała podkładkę z czystą kartką papieru i ołówek. Rysowała chyba od zawsze, a przynajmniej nie była wstanie przypomnieć sobie czasu kiedy tego nie robiła. Nigdy właściwe nie zastanawiała się nad tym dlaczego, po prostu kochała to robić. Zaczynała jak wszyscy - od domków, uśmiechniętych słoneczek i ludzików z patykowatymi rękami.Dopiero w szkole podstawowej nauczycielka plastyki zasugerowała żeby Elenę zapisać na jakiś kurs rysunku. Tak mniej więcej się to zaczęło, później liceum plastyczne, konkursy, w których rachubie dawno się pogubiła a wreszcie architektura krajobrazu. Początkowo planowała stricte artystyczne studia na ASP, ale za namową Marty zapisała się na architekturę i nigdy nie żałowała tego wyboru. Rysowanie było dla niej najlepszym sposobem, żeby się odprężyć i zabić nudę. Siedziała sama bo Kuba pojechał odwieźć do hotelu Roberta i jej przyjaciółkę do domu.Cała trójka siedziała jeszcze długo po tym jak Elena poszła się położyć. Oczywistą sprawą było, że żadne z nich nie jest za bardzo w stanie, żeby prowadzić samochód, biorąc pod uwagę, że każdy coś pił, więc ostatecznie Kuba pościelił Marcie łóżko w pokoju swojej młodszej siostry, a Lewemu dostała się kanapa w salonie. Rano ( o ile rankiem można nazwać godzinę trzynastą) Robert wciąż nie był w najlepszym stanie, więc jego samochód razem z właścicielem odwiozła Marta, którą Kuba miał później odwieźć do niej do domu.  Elena została, więc sama z mamą Kuby, która po raz kolejny próbowała ją przekonać do swoich pomysłów na wesele. Uwielbiała swoją przyszłą teściową, ale z jakichś przyczyn pomysły pani Wilk, na organizację wesela, „tak jak zawsze robili wszyscy w rodzinie” nie do końca jej się podobały. Po pierwsze przerażała ją perspektywa dwustu pięćdziesięciu osób, a tyle mniej więcej wychodziło kiedy jej mama z mamą Kuby przeliczyły wszystkie ciotki, wujków i kuzynostwo do piątej linii pokrewieństwa włącznie. Większości z tych ludzi w życiu nie widziała na oczy, a ich obecność na ślubie nie była jej w żaden sposób do szczęścia potrzebna. Drugą kwestią było miejsce. Od miesiąca pani Wilk próbowała przeforsować swoje zdanie i zmusić młodych narzeczonych do zarezerwowania obszernego terenu nad jeziorem na plenerową imprezę.  Elena nie miała serca powiedzieć jej, że już upatrzyła sobie śliczny mały dworek pod Poznaniem, który wydawał się jej wręcz idealny, ale właśnie na małe przyjęcie, więc póki co odwlekała wszystko mówiąc,że mają jeszcze na to czas. W końcu uciekła jej do pokoju Kuby i spędziła sama nieco ponad godzinę. Nie lubiła rysować konkretnych, ułożonych rzeczy wolała to, co po prostu przyszło jej wdanym momencie do głowy. Z pamięci - twarze przyjaciół, jakieś krajobrazy, które gdzieś po drodze rzuciły jej się w oczy. Prawie skończyła kiedy usłyszała charakterystyczne skrzypnięcie. „Trzeci stopień od góry, tata Kuby już dawno miał go naprawić” - pomyślała i schowała kartkę z rysunkiem do wystającego z torebki zeszytu. W tym samym momencie do pokoju wszedł jej narzeczony. Uśmiechnęła się i pozwoliła pocałować na przywitanie.
- Nie zanudziłaś się? – Uśmiechnął się siadając na oparciu.
- Nie. –Stwierdziła. – Ale błagam nie zostawiaj mnie nigdy więcej na pastwę twojej mamy. – Kuba zaśmiał się czytając jej przez ramię. Pod kartką którą schowała do torebki była inna, zapisana kolumną nazwisk. – Kazała mi spisać listę gości,którą obiecała, że później zweryfikuje.
- Stresuje się tym chyba bardziej niż my. – Kuba przeniósł się i teraz rozsiadał się na drugim fotelu. – W końcu wesele pierworodnego.
- Chcesz znać moje zdanie? – Zapytała, a on w odpowiedzi uniósł brwi. –Myślę, że pół roku to jeszcze dużo czasu i można się wszystkim powoli zająć, a nie panikować.
-Może. –Przyznał jej rację.
Po głosie wyczuła, że chce jej o czymś powiedzieć, tylko nie wie jak się do tego zabrać.
- Co jest?
-Zastanawiam się czy nie chciałabyś mi o czymś powiedzieć.
Serce podeszło jej do gardła. Robert mu powiedział. Wiedziała doskonale, że Kuba nie lubił kiedy ukrywało się przed nim takie rzeczy. Zawsze mówił jej wtedy, że mu nie ufa, a zaufanie to przecież podstawa. Przesadzał, ale przyzwyczaiła się do tego. Każdy ma jakieś swoje dziwactwa. „A niech cię cholera Lewandowski.”-pomyślała.
-  Właściwie to chciałam, ale jakoś nie było okazji. – Wytłumaczyła. – A to przecież nic istotnego.
- Tak myślisz? – Świdrował ją wzrokiem, ale nie wyglądał na złego.
- No tak…
- Kwestia twojej przyszłości kochanie jest bardzo ważna. – Przyszłości? Patrzyła na niego zdziwiona nie wiedząc o co mu chodzi. – Myślę, że powinnaś jechać na ten staż.
Staż! No tak.Kompletnie zapomniała o propozycji Marty. Tyle się po drodze wydarzyło.
- Skąd ty to wiesz?
-Rozmawiałem z Martą.  – Wyjaśnił rzeczowo. Nie do końca spodobało się jej, że przyjaciółka za plecami spiskuje z jej narzeczonym.– Mówiła, żebym Cię przekonał. Nie chce tego miejsca oddawać byle komu.
- Wiem. –Przyznała. – Ale mamy na głowie teraz planowanie wesela, inne sprawy. –Wyliczyła. – Nie wiem czy wyjazd do Niemiec na parę miesięcy to w chwili obecnej najlepszy pomysł.
- A ja myślę, że jest świetny. – Była totalnie zaskoczona. Co jak co, ale myślała, że będzie całkowicie przeciwko temu wyjazdowi. – To naprawdę duża szansa. Pomyśl ile się nauczysz i jaki będziesz miała po stażu tam start w branży. – Racja,racja, racja…miał rację, ale wciąż w jakiś sposób się wahała.
- Musiałabym poszukać tam jakiegoś mieszkania. I pewnie zaraz się tam gdzieś pogubię. – Nie zmyślała. Od zawsze miała fatalną orientację w terenie i potrafiła się kiedyś zgubić dwie ulice od domu. W Dortmundzie z pewnością przepadnie już pierwszego dnia niczym przysłowiowa igła w stogu siana.
- Już o tym myślałem. – Uśmiechnął się z tryumfem osoby, która przygotowana jest doskonale do odparcia wszelkich argumentów. – Robert ma u mnie, powiedzmy koleżeński dług i obiecał mi, że w zamian zaopiekuje się tam Tobą. Ma całkiem duże nowe mieszkanie i nie ma najmniejszego problemu, żebyś podnajęła u niego pokój.
- Czy jest coś czego nie zaplanowałeś? – Uśmiechnęła się chociaż średnio podobała jej się ta perspektywa. Jakoś mimo wszystko miała po stłuczce dziwny dystans do Lewandowskiego. – Tak bardzo chcesz się mnie pozbyć?
Kuba wstał ze swojego fotela i podszedł do niej kucając na ziemi i łapiąc ją za rękę.
- Żartujesz?– Zapytał i popatrzył jej w oczy. – Nie wiem jak wytrzymam tu bez ciebie prawie pół roku, ale nie chce być egoistą. Głupotą byłoby zmarnować taką okazję. Moja i twoja mama zajmą się przygotowaniami. – Otworzyła usta, ale natychmiast przyłożył do nich palec. – I obiecuję, że nie będzie żadnej imprezy plenerowej z setkami ludzi.
Musiała się zaśmiać.
- Jesteś kochany wiesz?
Zamiast odpowiedzieć pocałował ją czule. Musiała się zgodzić.

Czasami wydaje się, że można coś zaplanować, wybiec w przyszłość o kilka miesięcy i ustalić scenariusz swojego życia. Tymczasem, nagle okazuje się, że życie ma to w nosie i zaplanowało coś zupełnie innego. Elena miała tylko dziesięć dni żeby oswoić się z perspektywą wyjazdu do Dortmundu, przygotować wszystko co będzie jej tam potrzebne i załatwić to co musiała załatwić osobiście w Polsce. Staż miała zacząć dwudziestego trzeciego stycznia, ale jako że miała mieszkać u Roberta musiała wyjechać z nim już dwudziestego. Cały ten czas spędziła całkowicie zabiegana, a i tak nie była na sto procent pewna, że załatwiła wszystko kiedy stała z dwoma dużymi walizkami w przedpokoju i słuchała po raz trzydziesty czwarty tych samych rad mamy, które ogólnie sprowadzały się do tego, że ma na siebie uważać, jeść normalne obiady i nie włóczyć się sama nocami.  Posłusznie kiwała głową, w duchu śmiejąc się,że mama wciąż ma ją za pięciolatkę, której trzeba w każdej sprawie pilnować. W końcu, mniej więcej w połowie trzydziestej piątej wyliczanki usłyszała jak na podjazd zajechał samochód, a chwilę później w przedpokoju zjawił się Kuba w towarzystwie Roberta. Pomogli jej zabrać walizki, które wpakowali do bagażnika samochodu Lewego, w czasie gdy ona żegnała się ostatni raz z mamą. Kiedy w końcu zapewniła ją też któryś już raz, że nic jej się nie stanie przyszła pora na pożegnanie z Kubą.
- Uważaj…
- Błagam,chociaż Ty… - Uśmiechnęła się zatykając narzeczonemu usta ręką, bo najwyraźniej miał plan powtórzyć słowa jej mamy. – Mam o siebie dbać, jeść i tak dalej.
- Dokładnie.– Objął ją w talii. – Poza tym masz też maksymalnie wykorzystać ten staż i dobrze się bawić. – Ta wersja bardziej jej się podobała.  – Masz dzwonić i pisać, kiedy coś się będzie działo i bez powodu jasne?
- Jak słońce. – Skinęła głową. –Puścisz mnie?
- Już?
Spojrzała w stronę Roberta, który siedział za kierownicą stukając palcami w jej gładką czarną powierzchnię. Najwyraźniej zaczynał się niecierpliwić.
- Będę tęsknić.
Przywarła wargami do jego.

Jechali w kompletnej ciszy już trzecią godzinę. Krajobraz za oknem niewiele jej mówiły, a o tym, że przekroczyli granice dowiedziała się dopiero kiedy operator przysłał jej wiadomość ze szczegółowym wykazem cen rozmów i smsów. Robert wydawał się być całkowicie skupiony na jeździe, a ją cisza zaczynała pomału coraz bardziej denerwować. Skończyła już czytać, zaczętą jeszcze w Polsce książkę, zdążyła też przesłuchać playliste w odtwarzaczu mp3, który towarzyszył jej od czasów liceum i przejść dwie gry, których istnienia w telefonie do dnia dzisiejszego nie odnotowała. W końcu, kiedy zaczęła przysypiać usłyszała charakterystyczne„klikanie” kierunkowskazu i zobaczyła, że zatrzymują się na stacji benzynowej.Wysiadła równocześnie z Robertem, który poinformował ją o dziesięciominutowym postoju. Dochodziła siedemnasta i jak przystało na zimę wszędzie panowała już ciemność. Na szczęście w toalecie, do której natychmiast się udała nie było właściwie nikogo i już po pięciu minutach wróciła do samochodu. Lewandowski wrócił zaraz po niej z dwoma dużymi kubkami.
- Proszę. –Powiedział podając jej jeden. Po zapachu rozpoznała że w środku jest kawa. –Przyda Ci się, jeszcze drugie tyle przed nami.
- No proszę.– Stwierdziła biorąc kubek i otaczając go dłońmi, które natychmiast przeszyło przyjemne ciepło. – Jednak umiesz się odezwać.
- Powiedzmy,że nie chcę znowu skierować kogoś do szpitala. – Stwierdził uśmiechając się,ale jakoś tak nie do końca szczerze. – W końcu w ogóle nie powinni mi dać prawa jazdy prawda?
Spuściła głowę.Po dłuższym przemyśleniu było jej jednak głupio, że za bardzo naskoczyła na niego w szpitalu. Wyglądało na to, że to jednak koniec tej dyskusji. Skupiła wzrok na kubku z kawą kiedy wyjechali z powrotem na autostradę myśląc, że zapowiada się ciekawe pół roku.